niedziela, 10 stycznia 2021

Ostatnia piesza wycieczka ubiegłego roku

Końcówka grudnia nie była łaskawa pod względem pogody, ale Natura łaskawie podarowała nam kilka suchych dni by się nieco przewietrzyć i nie zmoknąć przy tym. Niestety, w  Boże Narodzenie lało jak z cebra, ale za to 27 grudnia wyszło słonko i choć było dość chłodno, wybraliśmy się zaliczyć kolejną trasę na Mt. Pisgah, szlak Mount Pisgah via Trail #1, Quarry Road, and Seavey Way.


Ponieważ w święta troszkę się objedliśmy, wybrałam nieco dłuższą trasę. 

W opisie stoi 7.4 km, ale nam licznik aplikacji pokazał 8 km. 


W pobliżu parkingów było sporo ludzi, tłum znacznie przerzedził się kiedy już opuściliśmy teren arboretum. Im wyżej, tym mniej błota na szlaku, i ładniejsze widoki.


Nie wiem czy to trasa trudnijsza niż poprzednie, czy to z racji świątecznego rozleniwienia, ale namęczyliśmy się bardzo wdrapując się na szczyt, a ja dodatkowo tak się upociłam, że wierzchnią wartswę ubrań nadal miałam mokrą jeszcze po powrocie do domu.


A przecież wzniesienie nie urosło od naszej poprzedniej wizyty, parking znajduje się na tym samym poziomie, więc mieliśmy identyczą wysokość do zdobycia. 

Na szczyt dotarliśmy, widoki, jak zawsze, zapierają dech, i jak poprzednio, kiedy już nieco odsapnęliśmy i posililiśmy się, zaczęliśmy odczuwać chłód.

Na nieosłoniętym  wzniesieniu wiatr hula i przypomina, że to jednak pora zimowa. Nie pomogło zapięcie kurtek ani naciągnięcie na głowy kapturów - wiatr skutecznie wdzierał się pod te warstwy ochronne, więc udaliśmy się w dalszą drogę - powrotną do samochodu.


Trasa prowadzi niedaleko Wzniesienia Huśtawki, i byłam przekonana, że dzieci zechcą zboczyć nieco z trasy i zahaczyć o huśtawkę, ale nie, stwierdziły, że idziemy prosto na parking. Chyba też były już zmęczone. Ale zrobiło im się o wiele lepiej po pączkach, kupionych w drodze powrotnej do domu. To już taka nasza tradycja - jak zjedzą wszystkie zabrane z domu kanapki, w drodze powrotnej wstępujemy do lokalnego sklepiku i kupujemy pół tuzina pączków.


Ostatnia piesza wycieczka, zamykjąca rok 2020, okazała się też i najdłuższą. Zarówno Emlia jak i ja nabrałyśmy przez ten rok tężyzny i zaczynamy być gotowe na nieco dłuższe trasy. Ale i tak najważniejsze jest to, że wszyscy troje bardzo te wycieczki lubimy.

 

1 komentarz:

splocik pisze...

Takie piechurowanie robi swoje i tężyzna i zdrowie ulega poprawie, więc nie dziwię się.
Połączenie przyjemnego z pożytecznym :)
Pozdrawiam ciepło.