czwartek, 4 lipca 2019

Samochód miejski nad przepaścią

Wycieczkę do wodospadów Kentucky Falls miałam w planach już dawno.
A że Whittaker Creek, nad którym to potokiem biwakowaliśmy, leży na trasie do tychże wodospadów, drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę tamże.

Odległość niewielka, niecałe 25 kilometrów, ale droga cały czas prowadzi albo ostro pod górę, albo ostro z góry, do tego mocno się wijąc, jak to górskie drogi mają w zwyczaju.



A jak nie pod górę albo z góry, to górskim grzbietem. A po obu stronach przepaść. Do tego raz asfalt, raz żwir, tak pół na pół. No i wąsko, wąziutko! Jazda w dół, po żwirze i na zakrętach okazała się dla mnie mocno stresująca.
Na szczęście jadąc tam nie mijaliśmy się z żadnym innym samochodem.



Niemal godzinę zajęło nam przebycie tych 25 kilometrów. Bałam się, że mi się samochód rozsypie, a jak nie cały, to hamulce nie wytrzymają, bo jak to pilotująca mnie koleżanka stwierdziła "Van to jednak samochód miejski, nie terenowy." Dodatkowo ten mój samochód miejski ma już 15 lat i 117 tysięcy mil (188 tysięcy km) na liczniku. Ale dojechaliśmy na miejsce, i z powrotem, a potem jeszcze i do domu - jak widać. I nie zgubiliśmy się, o co łatwo, bo drogi kiepsko opisane. Żadnych tam strzałek, tablic informacyjnych czy innych oznakowań. Na każdym rozjeździe korzystałam z wcześniej wydrukowanych wskazówek, zerowałam licznik i odmierzałam dokładnie odległość do kolejnego rozjazdu.


Bezdroża i szlaki w Oregonie zazwyczaj są dość kiepsko oznakowane. Często zdarza się, że turyści gubią się, zazwyczaj nieopatrznie zbytnio ufając nawigacji GPS a wyłączając przy tym zdrowy rozsądek. Trzeba bardzo uważać.
Na szczęście można sobie wcześniej znaleźć i wydrukować bardzo dokładne wskazówki.

Jadąc do wodospadów zauważyłam piękno mijanych krajobrazów, zwróciłam też uwagę na dogodne do zatrzymania się miejsce, ale całą uwagę poświęciłam mocnemu trzymaniu kierownicy. Dopiero w drodze powrotnej wyluzowałam odrobinkę i zatrzymałam się by zrobić zdjęcia. Na szczęście w miejscu, z którego roztacza się zapierający dech widok, droga jest nieco szersza i postój nie grozi, że ktoś nam wjedzie w bagażnik.

Samochód miejski i bezdroża Oregonu

Ale dzieciom nie pozwoliłam wysiąść z samochodu. Może aż tak dobrze tego na zdjęciach nie widać, ale zbocze stromizną przyprawia o zawrót głowy. Gdyby coś się stało, trzeba by najpierw jechać ponad godzinę do miejsca z zasięgiem, z którego można by wezwać pomoc. Dobrze, że dzieci zmęczone były wcześniejszym wędrowaniem szlakiem i wyjątkowo zgodnie zastosowały się do polecenia pozostania w samochodzie.


Jazda tą trasą dostarczyła mi tylu emocji, że zasługuje na odrębny wpis.
A wodospady będą następnym razem.

3 komentarze:

splocik pisze...

Uff...
Czytałam z zapartym tchem...
Podziwiam odwagę i mocne nerwy. BRAWO TY!
Podziwiam też piękne widoki, dla których warto było odważyć się.
Pozdrawiam ciepło.

Urszula97 pisze...

Ale horror , widok niesamowity.

Motylek pisze...

Splocik - nerwy mocne... mocno nadwerenżone! Upocone od strachu plecy owiał wiatr, kiedy podziwiałam widoki... Tak, warto było!

Urszula - zgadzam się - po dwakroć!

Motylek