piątek, 26 lipca 2019

Na meczu baseballu

Wybraliśmy się na mecz baseballu.

boisko - przed meczem

Nie, żebyśmy byli jakimiś wielkimi czy nawet niewielkimi fanami (tylko Krzyś z naszej trójki co nieco wiedział o co w tym wszystkim chodzi i nas doszkalał), ale dostaliśmy bilety, no to poszliśmy.

A było to tak. Wiosną, w szkole Krzysia miało miejsce wyzwanie czytelnicze - pisałam o tym tutaj. A na początku lipca przyszedł pocztą list z dwoma biletami na mecz lokalnej drużyny baseballawej Eugene Emeralds. W liście podane były daty meczy, na które można się było wybrać. Ponieważ w minioną środę wypadał ostatni z tych dni a że Krzyś chciał mecz obejrzeć, dokupiłam trzeci bilet i wybraliśmy się we troje.

rozgrzewka

Nigdy nie interesowałam się baseballem, jedynie za szczenięcych lat rozgrywaliśmy podwórkowe mecze palanta - powiedzmy, że z grubsza przypominało to baseball.

Już na parkingu zaskoczyła mnie ogromna ilość dzieci - od osesków po nastolatki. Nie wiedziałam, że mecz baseballa to ogromny piknik, na który przychodzą całe rodziny. Na długo przed rozpoczęciem meczu zaczęło się wielkie żarcie, które trwało nieprzerwanie przez cały czas naszego pobytu na obiekcie. Niemal wszyscy co jakiś czas opuszczali swoje miejsca by po chwili powrócić z nowym zapasem przekąsek. Co jakiś czas odbywały się też na boisku różne konkursy, choć nie wiem na jakiej zasadzie wybierano do nich uczestników, od 1 do 3 osób. Co jakiś czas losowano także nagrody wśród kibiców - na przykład cały rząd X w sekcji Y dostaje dzisiaj kupony do lokalnej restauracji fast food.

Najwięcej emocji wzbudzała jednak maskotka drużyny, Sluggo:


Sluggo paradował wzdłuż boiska przed cały czas, sam, bądź w towarzystwie Gekko i Yeti.


Sam mecz, moim zdaniem, był nudny. Co jakiś czas coś się działo, ale trwało to chwilę, a wypełniony nudą czas pomiędzy trwał wieki całe. Większość dzieci, o ile nie pałaszowała kolejnych hot dogów, nachos, corn dogów albo lodów, nudziła się straszliwie. Na normalnym pikniku można pobiegać, na trybunach raczej nie. Ale Emilia wymyśliła sobie zjeżdżanie po poręczy. Dorośli schodzący bądź wchodzący grzecznie czekali aż zjedzie do końca i zejdzie z metalowej poręczy. Wszyscy miło się uśmiechali i taka właśnie radosna atmosfera panowała podczas meczu. Po jakimś czasie podeszła do Emilii dziewczynka, tak ze trzy lata młodsza, i poprosiła, żeby Emilia nauczyła ją zjeżdżać po poręczy. Podczas pierwszych zjazdów dziewczynkę ubezpieczała babcia, a potem już asekuracja nie była potrzebna.

Mecz ciągnął się jak flaki z olejem, dwie godziny zajęło rozegranie czterech zmian a jest ich w sumie chyba 8 czy 9. W końcu Krzyś stwierdził, że już ma dość i możemy wracać. W drodze na parking zrobiłam telefonem zdjęcie wieczornego nieba.


Cieszę się bardzo, że moje dziecko gra w piłkę nożną i koszykówkę a nie w baseball...

3 komentarze:

dinatoja pisze...

Ja tego nie ogarniam, ale pamietam kiedys cos ogladalam o zasadach tej gry i szczeka mi opadla jak dowiedzialam sie, ze pierwsze rzuca sie pilke a potem za nia biegnie, jak dla mnie jest to calkiem pozbawione sensu i nie logiczne.
Cos mi sie wydaje, ze teraz jeste sjuz na 100% pewna, ze to nie Twoja bajka ;-)
A ja tez tak z innej beczi, bo ...
Jedna z moich czytelniczek zglosila mi wczoraj, ze jest problem z wejsciem na mojego bloga.
Widze, ze u Ciebie nazwa mojego bloga tez spadla na sam dol i nie wyswietla sie tytul ostatniego postu. A kiedy probowalam wejsc do siebie z Twojej zakladki, to nie pokazuje sie moj blog ...
Narazie mozna wejsc do mnie z google.
Ja nie potrafie rozwiazac tego problemu, a kiedy szukalam na google, to w podpowiedziach pokazalo mi sie tylko jak zalozyc bloga, albo jak przeniesc go z bloogera na wordpress ...
:-(

Motylek pisze...

Dina - czasami i ja miewam podobne kłopoty z moim blogiem, ale niestety nie jestem zbyt mocna w te klocki i zazwyczaj czekam aż samo się naprawi, choć to akurat nieczęsto się zdarza...

POzdrawiam,
Motylek

globtroterek.com pisze...

Ten sport dla mnie....także zostanie nieodgadnioną zagadką :)