Siltcoos Beach, OR |
Tego pierwszego dnia wiał porywisty wiatr i było dość chłodno, za to powietrze było przejrzyste i bez dymu. Po godzinie, przewiana i zmarznięta, przeniosłam się w zaciszny zakątek na wydmie a dzieci znalazły sobie nową zabawę: wdrapywały się na szczyt wydmy by potem zbiec na sam dół. Niespożyte zapasy energii pozwoliły im kontynuować zabawę przez ponad godzinę - po dziesiątym zbiegnięciu przestałam liczyć.
Siltcoos Beach, OR |
Usiadły do zdjęcia na moją prośbę - wcale nie były zmęczone.
Tego pierwszego dnia, w piątek, plaża była pusta. W sobotę, następnego dnia, było zupełnie inaczej. Na plaży pojawiło się więcej osób a także dym.
Niestety wiatr wcale nie zelżał w stosunku do piątku a jedynie zmienił kierunek, nawiewając dym znad płonących lasów. Mieliśmy ze sobą parawan, który nieco ochronił nas przed chłodem.
Chłopaki duże i małe grały w piłkę nożną na piasku, wszyscy bawili się w piachu, a starszaki po kolei wkładali jedyną piankę do serfowania jaką dysponowała nasza grupa. Deski do serfowania wprawdzie nie mieliśmy, ale dzięki piance możny było wejść do wody i nie obawiać się hipotermii.
Niestety zapomniałam zabrać ze sobą tego dnia aparatu - został na krzesełku przy ognisku, więc zdjęć z tego dnia z plaży nie ma.
Mam za to kilka zdjęć z porannego spaceru, na jaki zabraliśmy dzieci ścieżką prowadzącą z kempingu do oceanu. Szlak biegnie częściowo wzdłuż rzeki Siltcoos.
Siltcoos River, OR |
Niestety, z powodu zadymienia podziwianie widoków było mocno ograniczone.
Krzyś tradycyjnie wdrapywał się na każde możliwe drzewo a Emilia tradycyjnie marudziła, narzekała i domagała się noszenia na rękach ewentualnie na barana.
A że miała pod ręką tatę i brata, to tak długo jęczała, aż się panowie zlitowali.
W niedzielę pojechaliśmy na plażę Heceta w pobliżu Florence.
Cechą charakterystyczną tamtej plaży jest ogromna ilość drewna wyrzucanego przez fale na piasek. Od niewielkich kawałków bo ogromne kłody, grube pnie wiekowych drzew.
Heceta Beach, OR |
Kolejni plażowicze używają tego drewna do budowy najróżniejszych szałasów i domków. Wszystkie nasze dzieci spędziły kilka godzin na wspaniałej zabawie rozbudowując zastany już szałas. Tego dnia było ciepło, ale nadal błękit nieba przesłaniał dym - ta szarość na zdjęciu to właśnie zadymienie.
Niemal siłą trzeba było dzieci wywlekać z plaży - żołądki dorosłych domagały się konkretnego posiłku, ale dzieci zaabsorbowane zabawą, głodu nie odczuwały.
* * *
Znajomi przywieźli pożyczone od przyjaciół kajaki - jedną dwójkę i jedną jedynkę - więc po kolei wszyscy zainteresowani próbowali swoich sił w kajakowaniu po rzece Siltcoos.
Krzyś też wybrał się, w poniedziałkowy poranek, z kolegą Maciejem.
Popłyną też z nimi tata Maćka, więc byłam spokojna, że w razie jak by się coś stało, chłopcy nie są sami.
Siltcoos River, OR |
Nic się nie stało, tylko nachlapali wody do środka, więc musieli się po powrocie przebrać w suche rzeczy. Ale bardzo się im podobało.
Długi weekend minął jak z bicza strzelił i trzeba było wracać do domu.
Z każdą pokonywaną milą dym wokół nas gęstniał i stan powietrza się pogarszał.
To był już ostatni biwak w tym roku. Na kolejny przyjdzie nam poczekać do następnego lata.
2 komentarze:
Świetny biwak,szkoda że ten dym.Wiem co to znaczy gdyż kilka lat temu kilkanaście km od mojego mieszkania też paliły się lasy ale nie taka ilość ja u Was.
Ula- a no widać nie można mieć wszystkiego. Było ciepło, było świetne towarzystow to musiał być dym, żeby nie było aż tak doskonale...
Motylek
Prześlij komentarz