Ostani weekend wakacji, długi weekend z okazji Labor Day, kolejny raz spędziliśmy na biwaku Waxmyrtle nad oceanem w towarzystwie przyjaciół ale bez Krzysia, który poleciał na studia kilka dni wcześniej.
Miejsce zapewnia sporo atrakcji. Pole namiotowe położone jest przy rzece Siltcoos River i tym razem zabrałyśmy ze sobą kajaki. Przyznam, że nie czuję się zbyt pewnie podróżując z kajakami na moim niewielkim samochodzie, ale bałam się już nieco mniej niż poprzednim razem.
Znajomi też mieli kajaki, więc wybraliśmy się razem na wycieczkę w górę rzeki, z przeprawą przez tamę, aż do jeziora Siltcoos Lake. Zawsze myślałam, że to jezioro jest dość mocno oddalone a okazuje się, że to zaledwie godzina niezbyt intensywnego wiosłowania (w jedną stronę.)
Siltcoos Lake |
Popłynęliśmy wzdłuż brzegu do miejsca gdzie woduje się łodzie, skorzystaliśmy z toalety, rozprostowaliśmy nieco nogi i popłynęliśmy z powrotem.
Następnego dnia, w nieco innym zestawie popłynęliśmy w drugą stronę, do oceanu.
Siltcoos River |
Kiedy w poprzednich latach dzieci płynęły w tamtą stronę, panikowałam, przerażona wizjami, że prąd wciąga mi dzieci na otwarty ocean. Teraz już wiem, że nie jest to takie łatwe ponieważ w miejscu gdzie rzeka wpada do oceanu ukształtowanie dna tworzy pewnego rodzaju zaporę a przy odpływie, trudno nawet przepłynąć, trzeba wyjść z kajaka i go przeciągnąć.
Płynąc w górę, zwłaszcza za tamą, rzeka jest dość głęboka. Płynąc w stronę oceanu, im bliżej Pacyfiku, tym płyciej, w niektórych miejscach woda sięgała nieco powyżej kostek.
Z miejsca wodowania do oceanu płynie się pół godziny. Tego dnia dołączyli do nas na jeden dzień znajomi. Ci co mieli kajaki, popłynęli, reszta dotarła na plażę na piechotę. Razem spędziliśmy miło czas. Młodzież kąpała się na przemian w oceanie i w dużo cieplejszej rzece.
Na plażę chodziłyśmy też na nogach, na spacery, a przy okazji nazbierałyśmy kila kilogramów muszli i sporo piaskowych dolarów.
piaskowe dolary |
W tym roku miałyśmy okazję obejrzeć szare pelikany. Pierwszego dnia z daleka. Kolejnego dnia podeszłyśmy bliżej. Pelikany zerwały się do lotu, zatoczyły ogromne koło i wylądowały w tym samym miejscu. Manewr ten powtórzyły kilka razy.
A wieczorem - zachód słońca na plaży i powrót na biwak już prawie po ciemku, a potem ognisko.
Zanim pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy się do domów uzgodniliśmy, że za rok znowu tu przyjedziemy w ostatni weekend wakacji. To już taka nasza tradycja. Kilka lat temu przez chwilę wydawało nam się, że może już mamy dość tego miejsca, ale okazuje się, że jednak nie. Wszyscy lubimy to miejsce i dobrze się tam czujemy, więc wracamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz