piątek, 9 września 2016

Ostatni weekend lata: Cape Blanco Campground

Pierwszy weekend września, z wolnym poniedziałkiem z okazji Labor Day, to koniec wakacyjnego sezonu. Zaplanowałam urlop na piątek i tym sposobem nasz weekend wydłużył się do czterech dni, które spędziliśmy nad oceanem, w parku stanowym Cape Blanco. (Tutaj nieco informacjii na temat przylądka Cape Blanco: KLIK)

To dość daleko od nas, 3,5 godziny jazdy samochodem - zazwyczaj wybieramy miejsca, do których można dojechać w ciągu 1,5-2 godzin.
Wyjechaliśmy dopiero o dziesiątej, bo tego dnia Krzyś miał jeszcze wizytę u ortodonty. Na szczęście na kempingu, na który jechaliśmy, nie można rezerwować miejsc przez internet, wszystkie 58 miejsc jest dostępne na zasadzie kto pierwszy się pojawi na miejscu, ten je dostaje. Dzięki temu po przyjeździe na miejsce o 1.30 załapaliśmy się na jedno z trzech wolnych miejsc.

Szybko wypakowaliśmy co trzeba, rozbiliśmy namiot, zjedliśmy obiad i udaliśmy się w kierunku oceanu. Ścieżka prowadziła przez nadmorski lasek - Krzysiek nie przepuścił okazji do powspinania się, a Emilia nie mogła być gorsza i natychmiast ruszyła w jego ślad.


Kiedy dotarliśmy do skraju lasu okazało się, że plaża jest ale 75 metrów poniżej, a urwisko zbyt strome, by po nim zejść na dół. Widoki - niesamowite.


Zaczekałam z dziećmi na ławeczce, mąż poszedł po samochód i na plażę pojechaliśmy - nikt nie miał ochoty wnosić Emilii po górę kiedy odmówi przebierania nóżkami zmęczona zabawą. Można by ją wziąć na przeczekanie i w końcu by poszła sama, ale kto ma ochotę wysłuchiwać tego jęczenia podczas ostatniego wakacyjnego wyjazdu?

Do plaży prowadzi wyasfaltowana dróżka, końcówka jest już wysypana żużlem, ale można zjechać na samą plażę, co niektórzy robili, udając się potem w odległe części plaży samochodem. My zostawiliśmy samochód na parkingu i pobiegliśmy te kilka ostatnich metrów w dół.

Ponieważ park stanowy Cape Blanco położony jest dość daleko od większych miast, a dodatkowo prawie 8 km od głównej drogi, na plaży nie było niemal nikogo. To niesamowite uczucie mieć takie ogromne połacie wyłącznie dla siebie.

Z jednej strony horyzont ograniczał przylądek Blanco  z latarnią morską.

Cape Blanco Lighthouse & Needle Rock, OR


Z drugiej strony widok sięgał aż po Humbag State Park z górą Humbag Mountain - tam byliśmy kilka lat temu, jeszcze bez Emilii.
(Archiwalne wpisy KLIK.)

Humbag Mountain, OR

Trafiła nam się niesamowita pogoda podczas tego pobytu nad oceanem - słoneczne, bezchmurne niebo od samego rana i ciepło. Tego pierwszego dnia, spędziliśmy bardzo miło trzy godziny na zabawie w piasku.


Przy samej wodzie wiało i było chłodno, ale im bliżej lądu, tym było cieplej, a przy samym urwisku, osłoniętym całkowicie od wiatru, wręcz za gorąco.


Dzieci bawiły się znakomicie mimo, że tym razem zapomnieliśmy zabrać wiaderka i łopatki. Wystarczyły im własne ręce, piasek, patyki, muszelki i piórka znalezione na plaży.


Wieczorem, zmęczone drogą i zabawą na plaży, szybko oboje zasnęli.
Zaskoczyła mnie cisza, jaka zapanowała po zapadnięciu zmroku na obiekcie.
58 miejsc to jakieś 150-200 osób, a zdawało się, że jesteśmy tam sami.  

Brak komentarzy: