środa, 26 grudnia 2012

Pozdrowienia spod choinki

Nie wiem czy uda mi się choć częściowo oddać ten ogrom emocji związanych z kilkoma minionymi dniami. Już samo zarejestrowanie zdarzeń wydaje się mnie przerastać - wiadomo, że działo się wiele, jak to w ten świąteczny czas, a było i trochę nerwowo, i radośnie, i nostalgicznie - jak to w święta!

Boże Narodzenie 2012
W przedświąteczny czwartek Krzyś przyniósł ze szkoły prezenty dla siostry, mamy i taty. Nie wiem skąd szkoła zdobywa te wszystkie rzeczy, ale co roku każde dziecko wybiera jakieś drobiazgi dla swoich bliskich. Krzyś wybrał dla siostry poduszkę-motyla, dla mamy dzwoneczki i fajansową figurkę, a dla taty kompas. Emilka dodatkowo dostała książeczkę, którą Krzyś dostał od kolegi, bo przecież bajka o śpiącej królewnie jest dla dziewczyn a nie chłopaków! Bo każde dziecko miało jeszcze wybrać prezent dla kolegi z klasy. Pod choinkę Krzyś schował ładnie zapakowany prezent, i dopiero po wigilijnej wieczerzy okazało się, że to własnoręcznie ozdobiony przez niego kalendarz na przyszły rok - już wisi na honorowym miejscu w kuchni.


Mąż dotarł do domu dzień później, bo zasypało przełęcze w górach i zamknięto autostradę międzystanową - na szczęście drogowcy w końcu uporali się z białym puchem i w piątkowy wieczór byliśmy już w komplecie.

Choinka cieszyła nas już od tygodnia. W kwestii kulinarnej, to wypieki godne są wspomnienia bo po raz pierwszy upiekłam piernik, a w zasadzie dwa mniejsze pierniki, z których jeden nawet świąt nie doczekał, co mnie bardzo ucieszyło - lubię, kiedy upieczone przeze mnie ciasto znika a nie schnie smętnie na kuchennym stole.
Od koleżanki dostaliśmy babkę, która bardzo zasmakowała Krzysiowi, tylko po drugim kawałku rodzynki zaczęły go kłuć w ząbki. Ja miałam tak samo w jego wieku, więc mu doradziłam, żeby sobie te rodzynki powyciągał jak mu nie smakują i po problemie. Najbardziej jednak smakował mojemu starszemu dziecku makowiec.

Wigilijny poranek powitał nas słonecznie (w przeciwieństwie do dnia przed i po, kiedy to lało jak z cebra) i mąż wpadł na genialny pomysł, żeby zabrać Krzysia na rower. Zmyli mi się panowie z domu, przestali pałętać po kuchni, Emilię udało mi się uśpić, więc spokojnie mogłam zabrać się za gotowanie. Ponieważ nikt mi nie przeszkadzał, poszło szybko i sprawnie. Wyrobiłam się ze wszystkim tak na godzinę przed pierwszą gwiazdką - ku własnemu ogromnemu zdumieniu.


Kilka dni wcześniej rozmawiałam z Krzysiem na temat świątecznych zwyczajów i udało mi się go przekonać do zjedzenia barszczu z uszkami. Hultajstwo nie lubi barszczu, ale w wigilię stanął na wysokości zadania, i ślicznie zjadł i barszcz i rybę. Pęczniałam z dumy patrząc na mojego eleganckiego syna w koszuli i pod krawatem, który zachowywał się odpowiednio do chwili, z powagą i ukrywanymi na co dzień manierami i nadziwić się nie mogłam, że to moje "maleństwo" już takie "dorosłe."

Wieczorem odpakowaliśmy prezenty od znajomych - Krzyś sprawnie rozprawił się ze stertą pakunków pod choinką - a prezenty w tym roku nader trafne i udane. Przed pójściem spać zostawiliśmy dla Mikołaja ciasteczka i rysunek, dla reniferów marchewkę, i choć adrenalina odganiała sen, trudy dnia w końcu dały o sobie znać i dzieci zasnęły. Mikołaj przyniósł co tam miał przygotowane i też mógł udać się na zasłużony odpoczynek.


Boże Narodzenie spędziliśmy sami w domu, natomiast dzisiaj odwiedziliśmy znajomych i posiedzieliśmy przy bigosiku. Jutro prawie cała polska banda rusza na sanki - ja z Emilką zostajemy jednak w domu.

3 komentarze:

splocik pisze...

Piękne mieliście Święta, ale właśnie o to chodziło :)
Kruszynka wygląda w tej sukienusi, jak księżniczka, a Smyk, to już taki mały mężczyzna :)
Pozdrawiam ciepło.

kasia.eire pisze...

Piękne święta, spokój, radocha, rodzinnie, tak powinno być i tego Ci życzę zawsze

Motylek pisze...

Splocik, Kasia - dziękuję!

Motylek