Niektórzy czytelnicy może pamiętają że mamy w domu akwarium. To hobby mojego męża, który co jakiś czas dopieszcza swoje pupilki żywym pokarmem - drobnymi rybkami.
Tydzień temu przywiózł ze sklepu porcję złotych rybek i wpuścił do wiaderka, ponieważ pora karmienia ma miejsce dopiero późnym wieczorem.
Kiedy przyszedł czas wieczornej kąpieli Smyka, a w zasadzie mycia zębów po kąpieli (prysznicu), nie mogłam się doszukać kubeczka, którego Hultajstwo używa do płukania zębów.
- Gdzie zielony kubeczek?
- Nie wiem...
Ach ta mina na twarzy Hultajstwa! Od razu wiadomo, że coś jest na rzeczy! Podejrzewałam, że znowu namieszał w kubku jakąś miksturę (wszelkie dostępne mydła w płynie, szampony, odżywki, toniki, itp.). Tylko gdzie on tę wybuchową mieszankę schował?
- Dopóki kubeczek się nie znajdzie, nie ma oglądania Sponge Boba!, zarządziłam.
Chwileńkę później, zalany łzami Smyk wręczył mi kubeczek. Zajrzałam do środka a tam... pływały sobie dwie złote rybki... Okazało się, że złowił je sobie w wiaderku bo On też chce mieć swoje akfalium w swoim pokoju, i dlaczego nie może go mieć? Buuu...
Tłumaczę, że rybki w tak małym kubeczku męczyłyby się, że rybki potrzebują więcej miejsca, dostępu powietrza (Smyk schował kubek pod stertą rzeczy i jeszcze przykrył kocem - żeby nie było widać), jedzenie. Okazało się, że moje zaradne dziecko nawet nakarmiło rybki - podebrał tacie karmę dla sumów i sypnął hojnie (pewnie dlatego woda była taka mętna).
A łzy lały się cały czas...
I przypomniało mi się jak bardzo ja chciałam mieć rybki kiedy byłam mała. I w końcu miałam je, choć w tamtych czasach profesjonalny sprzęt nie był tak łatwo dostępny jak teraz, więc moje gupiki pływały w ogromnym słoju, a źle dopasowana grzałka co jakiś czas robiła z zawartości tego słoja zupę... rybną...
Skończyło się na tym, że następnego dnia rano mąż odszukał na stryszku stare dziesięciogalonowe akwarium i żwirek, dokupił roślinki, filtr i odpowiednią grzałkę. Smyk powrzucał wszystkie swoje kolorowe kamyki i porcelanowego wieloryba, a kiedy dozbierał 20 uśmiechniętych buziek (o buźkach pisałam tutaj), pojechaliśmy do sklepu zoologicznego i kupiliśmy rybę. Pana rybę - bojownika.
Panią zamówiliśmy. Ma być we wtorek.
Dziecko wniebowzięte.
Tydzień temu przywiózł ze sklepu porcję złotych rybek i wpuścił do wiaderka, ponieważ pora karmienia ma miejsce dopiero późnym wieczorem.
Kiedy przyszedł czas wieczornej kąpieli Smyka, a w zasadzie mycia zębów po kąpieli (prysznicu), nie mogłam się doszukać kubeczka, którego Hultajstwo używa do płukania zębów.
- Gdzie zielony kubeczek?
- Nie wiem...
Ach ta mina na twarzy Hultajstwa! Od razu wiadomo, że coś jest na rzeczy! Podejrzewałam, że znowu namieszał w kubku jakąś miksturę (wszelkie dostępne mydła w płynie, szampony, odżywki, toniki, itp.). Tylko gdzie on tę wybuchową mieszankę schował?
- Dopóki kubeczek się nie znajdzie, nie ma oglądania Sponge Boba!, zarządziłam.
Chwileńkę później, zalany łzami Smyk wręczył mi kubeczek. Zajrzałam do środka a tam... pływały sobie dwie złote rybki... Okazało się, że złowił je sobie w wiaderku bo On też chce mieć swoje akfalium w swoim pokoju, i dlaczego nie może go mieć? Buuu...
Tłumaczę, że rybki w tak małym kubeczku męczyłyby się, że rybki potrzebują więcej miejsca, dostępu powietrza (Smyk schował kubek pod stertą rzeczy i jeszcze przykrył kocem - żeby nie było widać), jedzenie. Okazało się, że moje zaradne dziecko nawet nakarmiło rybki - podebrał tacie karmę dla sumów i sypnął hojnie (pewnie dlatego woda była taka mętna).
A łzy lały się cały czas...
I przypomniało mi się jak bardzo ja chciałam mieć rybki kiedy byłam mała. I w końcu miałam je, choć w tamtych czasach profesjonalny sprzęt nie był tak łatwo dostępny jak teraz, więc moje gupiki pływały w ogromnym słoju, a źle dopasowana grzałka co jakiś czas robiła z zawartości tego słoja zupę... rybną...
Skończyło się na tym, że następnego dnia rano mąż odszukał na stryszku stare dziesięciogalonowe akwarium i żwirek, dokupił roślinki, filtr i odpowiednią grzałkę. Smyk powrzucał wszystkie swoje kolorowe kamyki i porcelanowego wieloryba, a kiedy dozbierał 20 uśmiechniętych buziek (o buźkach pisałam tutaj), pojechaliśmy do sklepu zoologicznego i kupiliśmy rybę. Pana rybę - bojownika.
Panią zamówiliśmy. Ma być we wtorek.
Dziecko wniebowzięte.
8 komentarzy:
Śliczna rybka. Znam ten ból "nie-posiadania-najwspanialszej-rzeczy-pod-słońcem" ale... swoim dziewczynom powiedziałam, że nie ma mowy o psie, kocie, ba, nawet o złotej rybce. Spadłoby to na mnie, niestety. Jak już będą starsze, to może.
Anka
oj bardzo mądrze, dziecko powinno mieć jakieś "zwierzatko " do opiekowania, chociażby bojownika, w ten sposób uczy sie odpowiedzialności....
buziaki dla Smyka
Bojownik to bardzo ruchliwa ryba wiec zabawy bedzie bez liku.
Ja tez lubie rozpieszczac dzieci szczegolnie gdy daja tyle ku temu powodow:)))
Hrabina - O psie czy kocie też nie ma mowy - wiadomo na czyjej głowie byłyby obowiązki. Ryba jest OK bo i tak zajmuję się rybami męża pod jego nieobecność.
Leptir - sześciolatek jest jeszcze za mały na tego typu odpowiedzialność. Opiekuje się rybką kiedy/jeśli mu o tym przypomnę. Sam z siebie - nie.
Ataner - nasz bojownik jakiś nietypowy - mocno nieruchliwy... (może nabierze nieco życia jak mu Panią wpuścimy do akwenu?) Ale za to jaki ładny...
Motylek
piekna rybka ;)
Wygląda bardzo aptyecznie. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz