piątek, 20 stycznia 2012

CAP - Nauczanie (odcinek trzeci)

Dawno, oj dawno nie pisałam o stażu. Czułam się zbyt kiepsko, żeby się jeszcze dobijać opisując swoje frustracje - wystarczająco wykańczające było samo chodzenie do szkoły w celu "ulepszenia moich umiejętności nauczania."

Chciałabym jednak napisać jak się skończyła sprawa Ancymonka (dla niepamiętających - pisałam o tym tutaj i tutaj).
Po pewnym czasie stało się jasne, że dziecku brakuje uwagi dorosłego. Jakiegokolwiek dorosłego. Ancymonek promieniuje szczęściem, kiedy cała uwaga dorosłej osoby, nawet całkiem obcej, skupia się na nim. Oderwanie uwagi od dziecka na trzy sekundy wywołuje natychmiastową reakcję dziecka w celu przywrócenia stanu sprzed trzech sekund. Jak to wygląda w warunkach szkolnych - łatwo sobie wyobrazić.

Wraz z kilkmoma Mądrymi Osobami wymyśliliśmy plan jak skorygować to zachowanie. Plan banalnie prosty, acz wymagającej żelaznej stanowczości: nagrodą za dobre zachowanie podczas lekcji będzie kilka minut po lekcji z nauczycielem poświęconych tylko i wyłącznie Ancymonkowi.  Sprawdzało się świetnie - A. uwielbiał te kilkuminutowe rozmowy sam na sam a  jeszcze bardziej był zachwycony, kiedy po lekcji odprowadzałam go, trzymając go za rękę, do jego klasy. Nawet na przerwę nie chciał iść!
Niestety sprawdzało się tylko do czasu kiedy chłopiec wyczuł, że bardziej mu się opłaca rozrabiać i wylądować na dywaniku u pani dyrektor - miał ją dla siebie przez całe popołudnie! A nie jakieś tam kilka minut! A pani dyrektor nie mogła pojąć, że to co inne dzieci przeraża (wizyta w jej gabinecie), stanowi największe marzenie dla Ancymonka.

Poza jedną nauczycielką, reszta grona nie miała ochoty zastosować się do naszego planu.
Pewna pani, odpowiednik naszego psychologa szkolnego, przeprowadziła nawet ze mną na ten temat rozmowę, w trakcie której włosy stanęły mi dęba na głowie. Kiedy zrelacjonowałam tę rozmowę mojemu szefowi, ten zredagował i wysłał uprzejmego, acz bardzo stanowczego maila do szkoły stawiającego ultimatum: albo szkoła zacznie się stosować do naszego planu, albo A. ma zostać usunięty z mojej grupy. No i został przeniesiony do innej.

Całej rozmowy Wam nie przytoczę, ale najbardziej zbulwersowało mnie oświadczenie przedstawicielki szkoły, że chce ona ratować A. nawet jeśli ma się to odbyć kosztem pozostałych dzieci w grupie. Wybaczcie, ale nie godzę się na poświęcenie innych dzieci, bo niby czemu?  Kto tej pani dał prawo decydować kto może odnieść sukces w życiu a kto nie? A to zaledwie jedna z jej wytycznych.

Doraźnie mój problem został rozwiązany, choć tak naprawdę nie zniknął, i żal mi Ancymonka. Po przeniesieniu go do innej grupy jakość mojej pracy w szkole znacznie się poprawiła, choć kilka stresujących elementów zostało, a jak się je przyprawiło nudnościami trwającymi 24 godziny na dobę, urastały do nieowybrażalnych rozmiarów. Sama nie wiem jak ten czas przetrwałam, ale o tym,

c.d.n.

Brak komentarzy: