piątek, 30 sierpnia 2024

Siódma klasa

Kolejny rok szkolny. 

Siódmą klasę Emilia zaczyna w nowiusieńkim, oddanym do użytku 27 sierpnia budynku. Wybrałyśmy się na uroczystość otwarcia, po której obejrzałyśmy sobie szkołę. 



Emilia odebrała plan lekcji, przywitała się z nauczycielami (w większości nowymi), sprawdziła swoją szafkę, zapozowała do szkolnego zdjęcia, i nadrobiła zaległości towarzyskie. 

Nowa szkoła jest śliczna — wysokie, przestronne, dobrze oświetlone sale lekcyjne, piękne duże sale gimnastyczne, biblioteka, stołówka, osobna sala dla orkiestry i chóru, Góry Kaskadowe wymalowane na ścianach. Do tego zadbano o system bezpieczeństwa. Szkoła ma też klimatyzację ku radości i uczniów i personelu.





Emilia gotowa do rozpoczęcia nauki — ma nawet nowy plecak! Wybrany spośród przynajmniej setki plecaków oglądanych w pięciu różnych sklepach. Segregator, przybory do pisania — wszystko spakowane, czeka na pierwszy dzień szkoły.

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Czereśnie w alkoholu

Czereśnie dojrzewają wszystkie na raz, przemijają szybciutko - mało czasu, żeby je wszystkie zjeść. Dżemy czereśniowe cieszą się u mnie w domu ogromnym powodzeniem, ale w tym roku poza dżemami porwałam się na mały alkoholowy eksperyment. A to pod wpływem koleżanki, która w zeszłym roku zrobiła czereśnie (z mojego ogródka) w alkoholu i obdarowała mnie jednym słoiczkiem. Koleżanka użyła Brandy, ale ja miałam inny alkohol zalegający w spiżarce i postanowiłam sprawdzić, czy jeszcze nadaje się do spożycia. 

Z alkoholem tym było tak: 
Kilkanaście lat temu (17-19) u sąsiada mieszkała córka z rodziną, a kiedy się wyprowadzili, okazało się, że zięć zostawił baterię napoczętych butelek wódek smakowych (waniliowych, brzoskwiniowych itp.). Sąsiad nie pije alkoholu, a że nie wyrzuca niczego, przytargał te butelki do mnie. Ja wprawdzie nie piję wódki, ale stwierdziłam, że do czegoś się przydadzą — prędzej czy później. 

Butelki stały w spiżarce przynajmniej 15 lat. Aż sprawdzałam w internecie jak długo może stać napoczęta butelka wódki i okazuje się, że długo. 

Wódka brzoskwiniowa przypadła do gustu koleżance, która odwiedza mnie dwa razy do roku. Inne okazały się pomocne, kiedy w kominku nie chce się rozpalić. 

Na wódkę o smaku mrożonej herbaty nie było chętnych i jakoś do tej pory nie znalazłam żadnego zastosowania. Stwierdziłam, że co mi szkodzi wykorzystać ją do zalania czereśni? 

Umyte i wydrylowane czereśnie w słoiki, zasypane cukrem, zalane wódką o smaku mrożonej herbaty. Odstawione w kąt. (Powinno być w chłodne miejsce, ale latem takowe u nas jedynie w lodówce a tam już upchane były jabłka od sąsiadki.) Mają tak stać od jednego do sześciu miesięcy. Po pięciu tygodniach otworzyłam jeden z trzech słoików. Takie coś to się chyba nazywa nalewka — może ktoś kto się zna podrzuci właściwą nazwę. Wyszło słodkie jak likier — zdecydowanie za dużo cukru nasypałam. Smak dobry (poza tą słodkością) - w ogóle nie czuć oryginalnego smaku wódki (czyli słodkiej herbaty). Kolor przepiękny, nie od wódki, bo ta była barwy cieniutkiej herbatki. Szkoda, że tylko trzy słoiki zrobiłam.



Czereśnie w alkoholu zgłaszam do zabawy u Renaty Coś prostego (w sierpniu: coś pysznego). 





piątek, 23 sierpnia 2024

Krzyś już w akademiku

Krzyś już na uczelni. 

Tutejszym zwyczajem jest odstawienie dziecka do akademika. Wyruszyliśmy w poniedziałek bardzo wcześnie rano. Na lotnisko odwiózł nas kolega Krzyśka. Mimo moich obaw, stawił się o trzeciej nad ranem jak obiecał. Potem trzy loty — wszystkie bez znacznych opóźnień. Na lotnisku w Syracuse, 3 strefy czasowe do tyłu, wylądowaliśmy o dziewiątej wieczorem. Odebrałam zarezerwowany wcześniej samochód i pojechaliśmy na zakupy. Stwierdziłam, że poduszkę, kołdrę, pościel, kosmetyki, proszek do prania i kosz na pranie kupimy na miejscu, bez sensu targać to w walizkach. Chyba nie dane mi jeszcze było robić zakupów o 10 w nocy. Nie byliśmy jedyni w sklepie — wielu innych studentów znalazło się tam w tym samym celu co my (w okolicy jest kilka uczelni). 
W motelu zjawiliśmy się o jedenastej w nocy. Prysznic, ustawienie budzika i spanie. 

We wtorek wstałam o siódmej ranu czasu lokalnego, czyli o czwartej rano czasu domowego. Właściciele motelu najwyraźniej uważają, że pączki i sok pomarańczowy to wspaniałe śniadanie, ale my z Krzyśkiem mamy zdanie całkowicie odmienne w tej kwestii, więc śniadanie kupiliśmy po drodze i zjedliśmy podczas jazdy na uniwersytet — godzinę od motelu. Krzyśkowi bardzo zależało, żeby zjawić się jako pierwszy w trzyosobowym pokoju i zaklepać sobie pojedyncze łóżko — nie chciał spać na piętrowym, ani na dole, ani na górze. Udało mu się! 




Pomogłam mu pościelić łóżko, wypakować rzeczy i poukładać w szufladach i w szafie. Zwiedziliśmy budynek, zlokalizowaliśmy łazienki, świetlicę, pralnię. Zapoznaliśmy się z pozostałymi lokatorami. Potem wypuściliśmy się nieco dalej, do punktu odbioru poczty i paczek, na stołówkę, gdzie Krzysiek zjadł obiad. Ja sobie odpuściłam, ponieważ mój żołądek nadal dochodził do siebie po samolotowych hulankach. Potem udaliśmy się na zaplanowane spotkania — Krzysiek na swoje, ja na swoje. Jeszcze trochę zwiedzania, tym razem obejrzeliśmy sobie bibliotekę, a w czytelni przeczekaliśmy deszcz. 


Po południu Krzysiek już ledwie stał na nogach, ale jeszcze udaliśmy się na obiadokolację dla studentów, którym przyznano stypendium AMS (Alumni Memorial Scholarship). Co roku stypendium to otrzymuje 15 osób i okazuje się, że jest to ogromne wyróżnienie. I pewnie dlatego jedliśmy nie na szkolnej stołówce a w budynku, w którym stołuje się kadra akademicka a samo jedzenie zostało przywiezione z restauracji, bardzo smaczne! 


Nieubłaganie nadszedł czas pożegnania. Popłakałam się, wyściskałam dziecię, dziecię wyściskało mnie, jeszcze kilka razy pożegnaliśmy się w ten sposób i w końcu wsiadłam do samochodu i odjechałam w kierunku motelu. 

Padłam po ósmej, przespałam osiem godzin, co nie zdarza się często, i obudziłam się na godzinę przed budzikiem, czyli o czwartej rano. Piętnaście minut jazdy na lotnisko, zwrot samochodu, śniadanie na lotnisku. Tym razem tylko dwa loty, więc żołądek w lepszym stanie. Słuchawek nam nie dali więc obejrzałam drugą cześć Diuny bez dźwięku, jedynie z napisami. W zasadzie to w samolocie jest tak głośno, że i tak niewiele słychać przez słuchawki więc i tak zawsze mam włączone napisy. Z lotniska do domu przywiozła mnie koleżanka. Wieczorem zaczęło mnie boleć gardło — a dzisiaj choruję sobie już na całego.

piątek, 16 sierpnia 2024

Kartka na dziesiątą rocznicę ślubu

Na dziesiątą rocznicę ślubu wysłałam bratu i bratowej własnoręcznie wykonaną kartkę. 


Projekt dość prosty, niemal ascetyczny, 10 serduszek na sznureczkach zebranych razem w pierwszych literach imion Kuby i Oli. Może powinno być OK (Ola i Kuba), ale nie chciałam, żeby wyglądało jak angielskie ok. Może mogłoby być AJ lub JA (Aleksandra i Jakub), ale przecież ja się tak do nich nie zwracam, poza tym AJ za bardzo kojarzy się z ajajaj a JA — wiadomo! 
Przestawiałam sobie te literki i stanęło na KO — mimo że zaraz mi się wyrwało jak kurze ko ko ko..


Rocznica ślubu dopiero pod koniec sierpnia, ale kartka dotarła już na miejsce to mogę ją pokazać.

Kartkę zgłaszam zabawy Rękodzieło i przysłowia albo...2 u Splocika. 


Sierpniowe wytyczne:
1. Przysłowie: Lepiej dzień pomyśleć, niż cały tydzień bezcelowo pracować.
2. Cytat: "Kochaj to, co robisz i rób to, co kochasz. Pasja jest kluczem otwierającym drzwi do radości i dostatku". - David Cuschieri

Kartkę mogłam kupić w sklepie, ale że taka zabawa papierem sprawia mi frajdę, to zaserwowałam sobie godzinkę przyjemności. 

niedziela, 11 sierpnia 2024

Memorial Weekend 2024: Big Obsidian Flow

Big Obsidian Flow, "najmłodszy" strumień lawy w stanie Oregon, to jedno z najbardziej imponujących miejsc w Newberry National Volcanic Monument.

Obsydian nie jest rzadkością – to czarne szkło można znaleźć w wielu miejscach na całym świecie. Powstał w wyniku szybkiego ochłodzenia lawy, był używany przez tubylcze plemiona do produkcji narzędzi takich jak groty strzał, ostre noże, a nawet narzędzia chirurgiczne.

Chociaż obsydian nie jest aż tak rzadki, jednak okazja podziwiania go w miejscu naturalnego występowania nie zdarza się często – stąd zapewne ogromna popularność tego miejsca. W długi majowy weekend ludzi na tym krótkim (1.5 km) szlaku było sporo, pomimo zalegającego śniegu.

Szlak zaczyna się na parkingu i początkowo prowadzi przez zacieniony las. 
Ta część trasy jest prawie płaska, ubita i bardzo łatwa do przejścia.

Po opuszczeniu ochrony lasu zaczynają się schody, które wiodą na szczyt obsydianowego potoku. Po lewej stronie znajdują się Lost Lakes, czyli zestaw trzech małych jezior na skraju Big Obsidian Flow. 

Big Obsidian Flow: widok ze szczytu schodów na Lost Lakes

Chociaż w sumie są trzy jeziora, z tego szlaku widać tylko jedno pełne jezioro i część drugiego. Trzecie jezioro można zobaczyć tylko po pokonaniu szlaku Lost Lake Trail, ale tego dnia i z nadal dość grubą pokrywą śniegu odpuściliśmy sobie ponad dziesięciokilometrowy spacer, zwłaszcza że Emilia nie miała okularów przeciwsłonecznych, a ich brak dał się jej bardzo we znaki. Białe obłoczki nie przesłaniały słońca a połacie śniegu odbijały jego promienie, oślepiając bezlitośnie Emilię. Momentami szła z zamkniętymi oczami i wtedy prowadziłam ją za rękę.

Metalowe schody, na szczęście, nie ciągnął się w nieskończoność, pomagają na stosunkowo krótkim odcinku wspiąć się 15 metrów. Są w miarę bezpieczne, ale trzeba uważać, bo łatwo potknąć się i spaść, zwłaszcza schodząc - kiedyś były poręcze z obu stron schodów, jednak podczas naszej wizyty większości poręczy brakowało. Przypuszczam, że to siły natury je porwały, ale mogę się mylić.


Mniej więcej w połowie drogi w górę jest mały taras widokowy, z którego rozciągają się całkiem ładne widoki. Zasapani wspinaniem się po schodach w górę, widoki te podziwialiśmy dopiero w drodze powrotnej.

Po dotarciu na szczyt schodów ścieżka nadal się trochę wznosi, zanim dotrze do pętli. Pętla przebiega wokół tylko niewielkiej części Big Obsidian Flow. 

Wzdłuż trasy znajdują się tablice informacyjne objaśniające historię tego obszaru, sposoby wykorzystania obsydianu na całym świecie, a także rodzaj flory i fauny występujących tutaj w określonych porach roku. Ta część szlaku jest całkowicie odsłonięta, nie ma drzew, które zapewniłyby choć odrobinę cienia, ale za to nic nie przesłania panoramy. Na trasie rozmieszczonych jest kilka ławeczek, więc można przysiąść i kontemplować. 

Big Obsidian Flow: widok na jezioro Paulina Lake

Nie przywieźliśmy do domu ani odrobinki obsydianu – nie wolno zabierać nawet okrucha. Wprawdzie nikt nam kieszeni nie sprawdzał, ale łatwo sobie wyobrazić jak szybko obsydianowy pagórek zrównałaby się z ziemią, gdyby każdy odwiedzający zabrał ze sobą odrobinę obsydianu!


środa, 7 sierpnia 2024

🏊 Zawody Pływackie Big Kahuna

Miniony weekend spędziliśmy w Coos Bay nad oceanem – dzieci po raz trzeci wzięły udział w zawodach Big Kahuna w tej miejscowości. 


Zawody Big Kahuna Open  to zdecydowanie moja ulubiona impreza sportowa, w której uczestniczą moje dzieci. Wszystkim nam odpowiada połączenie współzawodnictwa sportowego z życiem towarzyskim. Tak jak w poprzednich latach w sobotnie popołudnie spotkaliśmy się większą grupą na plaży w Zatoce Zachodzącego Słońca. Wieczorem dzieci grały w gry z koleżankami z sąsiedniego namiotu. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że w piątkowe popołudnie przyszło nam udać się na ostry dyżur do lokalnego szpitala. 

Krzysio poczuł się źle, a po pływaniu dostał nudności i zbladł jak ściana. Ból w okolicy kości ogonowej, który pojawił się kilka dni wcześniej, nasilił się tak, że nie można go było już lekceważyć. Okazało się, że to zapalenie tkanki łącznej podskórnej. Antybiotyki (dwa różne) zdążyliśmy wykupić tuż przed zamknięciem apteki. Zapytana o pływanie, lekarka stwierdziła, że o ile Krzysio będzie się czuł na siłach, to może pływać, nie ma obawy o zarażenie innych. 
Nie odpuścił sobie, poza jedną konkurencją, popłynął we wszystkich zaplanowanych, choć bardzo go to wyczerpało, nie chciał nawet słyszeć o zrezygnowaniu. 

Wróciliśmy do domu w niedzielne popołudnie, a w poniedziałek nad ranem obudził go ból tak silny, że znowu pojechaliśmy na ostry dyżur, już lokalnie, do szpitala, w którym Krzysiek się urodził. Do tego czasu infekcja zogniskowała się na powierzchni skóry w postać czyraka, który lekarz przeciął, a kiedy część ropy wyciekło, ból nieco zelżał. W piątek Krzysio ma iść do przychodni na kontrolę. Z dnia na dzień czuje się lepiej, ale nie wygląda, by miało to przejść szybko. Najważniejsze, że nie doszło do zakażenia krwi czy sepsy. 

Takie oto dodatkowe atrakcje mieliśmy w tym roku na zawodach pływackich. Jeśli chodzi o samo pływanie, to obojgu poszło dość dobrze. Emilia załapała w końcu bakcyla i stwierdziła, że nawet jej się podoba branie udziału w zawodach i chciałaby częściej. Krzysiek dodatkowo wziął udział w sztafecie zwariowanego kapelusza z trzema koleżankami. Wygrali!