piątek, 23 sierpnia 2024

Krzyś już w akademiku

Krzyś już na uczelni. 

Tutejszym zwyczajem jest odstawienie dziecka do akademika. Wyruszyliśmy w poniedziałek bardzo wcześnie rano. Na lotnisko odwiózł nas kolega Krzyśka. Mimo moich obaw, stawił się o trzeciej nad ranem jak obiecał. Potem trzy loty — wszystkie bez znacznych opóźnień. Na lotnisku w Syracuse, 3 strefy czasowe do tyłu, wylądowaliśmy o dziewiątej wieczorem. Odebrałam zarezerwowany wcześniej samochód i pojechaliśmy na zakupy. Stwierdziłam, że poduszkę, kołdrę, pościel, kosmetyki, proszek do prania i kosz na pranie kupimy na miejscu, bez sensu targać to w walizkach. Chyba nie dane mi jeszcze było robić zakupów o 10 w nocy. Nie byliśmy jedyni w sklepie — wielu innych studentów znalazło się tam w tym samym celu co my (w okolicy jest kilka uczelni). 
W motelu zjawiliśmy się o jedenastej w nocy. Prysznic, ustawienie budzika i spanie. 

We wtorek wstałam o siódmej ranu czasu lokalnego, czyli o czwartej rano czasu domowego. Właściciele motelu najwyraźniej uważają, że pączki i sok pomarańczowy to wspaniałe śniadanie, ale my z Krzyśkiem mamy zdanie całkowicie odmienne w tej kwestii, więc śniadanie kupiliśmy po drodze i zjedliśmy podczas jazdy na uniwersytet — godzinę od motelu. Krzyśkowi bardzo zależało, żeby zjawić się jako pierwszy w trzyosobowym pokoju i zaklepać sobie pojedyncze łóżko — nie chciał spać na piętrowym, ani na dole, ani na górze. Udało mu się! 




Pomogłam mu pościelić łóżko, wypakować rzeczy i poukładać w szufladach i w szafie. Zwiedziliśmy budynek, zlokalizowaliśmy łazienki, świetlicę, pralnię. Zapoznaliśmy się z pozostałymi lokatorami. Potem wypuściliśmy się nieco dalej, do punktu odbioru poczty i paczek, na stołówkę, gdzie Krzysiek zjadł obiad. Ja sobie odpuściłam, ponieważ mój żołądek nadal dochodził do siebie po samolotowych hulankach. Potem udaliśmy się na zaplanowane spotkania — Krzysiek na swoje, ja na swoje. Jeszcze trochę zwiedzania, tym razem obejrzeliśmy sobie bibliotekę, a w czytelni przeczekaliśmy deszcz. 


Po południu Krzysiek już ledwie stał na nogach, ale jeszcze udaliśmy się na obiadokolację dla studentów, którym przyznano stypendium AMS (Alumni Memorial Scholarship). Co roku stypendium to otrzymuje 15 osób i okazuje się, że jest to ogromne wyróżnienie. I pewnie dlatego jedliśmy nie na szkolnej stołówce a w budynku, w którym stołuje się kadra akademicka a samo jedzenie zostało przywiezione z restauracji, bardzo smaczne! 


Nieubłaganie nadszedł czas pożegnania. Popłakałam się, wyściskałam dziecię, dziecię wyściskało mnie, jeszcze kilka razy pożegnaliśmy się w ten sposób i w końcu wsiadłam do samochodu i odjechałam w kierunku motelu. 

Padłam po ósmej, przespałam osiem godzin, co nie zdarza się często, i obudziłam się na godzinę przed budzikiem, czyli o czwartej rano. Piętnaście minut jazdy na lotnisko, zwrot samochodu, śniadanie na lotnisku. Tym razem tylko dwa loty, więc żołądek w lepszym stanie. Słuchawek nam nie dali więc obejrzałam drugą cześć Diuny bez dźwięku, jedynie z napisami. W zasadzie to w samolocie jest tak głośno, że i tak niewiele słychać przez słuchawki więc i tak zawsze mam włączone napisy. Z lotniska do domu przywiozła mnie koleżanka. Wieczorem zaczęło mnie boleć gardło — a dzisiaj choruję sobie już na całego.

3 komentarze:

Urszula97 pisze...

Ło matko i córko, gdzie go wywiozłaś na koniec świata.A naprawdę?Asiu jak to czytałam mialam gęsią skórkę, pozdrawiam.

Jula pisze...

Też choruje na gardło..Trzyma .nie już 3 tygodnie..No to młody student pełną gębą z dala , samodzielny . Ciężko Wam będzie ..Dobrze że ten internet jest.
Powodzenia na kolejnym etapie nauki..
👍

splocik pisze...

Dziecię dorosło i znalazło swoje chwilowe miejsce (na nauki pobieranie), tylko dlaczego tak daleko od domu...
Przychodzi czas, gdy dzieci z gniazda "wyfruwają", ale najważniejsze, by chętnie do gniazda wracały.
Początek zapewne masz ciężki, ale jesteś silną kobietą i dasz radę temu wyzwaniu, a potem będzie już "trochę" lżej.
Życzę Mu dobrego studiowania i świetnej grupy, łącznie ze współlokatorami w akademiku.
Pozdrawiam ciepło.