Nie chciałam czekać ani jednego dnia dłużej, bo przecież nigdy nie wiadomo czy coś nie wypadnie. Poza tym pomyślałam, że więcej ludzi będzie ogarniać dom i obejście w sobotę, więc na szlaku będzie mniej tłoczno.
Trestle Creek Falls |
Wodospad ten już raz odwiedziliśmy, cztery lata temu. Zależało mi, żeby pojechać jak jeszcze w potokach górskich jest więcej wody, czyli teraz.
Dojazd samochodem zajmuje godzinę. Na miejscu okazało się, że w zacienionych miejscach leży jeszcze śnieg. Niedużo, ale jednak. Do tego od wody wiało chłodem po moich gołych łydkach. Kurtek nie zabraliśmy, więc narzuciliśmy sobie ostrzejsze tempo i po pięciu minutach już nie trzęśliśmy się z zimna. Po kolejnych piętnastu pościągaliśmy bluzy i wędrowaliśmy z krótkim rękawem.
Z początku Emilia trochę narzekała na palec u stopy – dokucza jej wrastający paznokieć a wizytę u lekarza mamy dopiero w czwartek. Domowe sposoby okazały się nieskuteczne. Pytałam przed wyjazdem czy da radę – stwierdziła, że tak. Na miejscu okazało się, że chyba trzeba będzie helikopter wzywać na pomoc, ale kiedy dziecko znalazło sobie coś ciekawego to cudownie ból minął jak ręką odjął i śmigała jak kozica. Takie cudowne i nagłe ozdrowienie dało obfotografowywanie flory telefonem komórkowym. Przez chwilę groziło nam, że trzeba będzie w lesie zanocować, bo przecież każdy listeczek musiał zostać uwieczniony, ale na szczęście po chwili Emilia doszła do wniosku, że jednak nie musi robić pięciu zdjęć każdej roślince na szlaku i zaczęliśmy się przemieszczać w kierunku wodospadu.
Ochom i achom nie było końca. Jakie piękne niebo! I ma taki soczysty kolor jak latem! A nie taki blady zimowy! I ani jednej chmurki na niebie! I tak ciepło! I tak zielono! A jak pięknie pachnie dopiero co ścięte drzewo! Drzewo nie było ścięte, ale przecięte – zwaliło się tarasując szlak, więc służby leśne wycięły kawałek pnia szerokości ścieżki. Musiały to uczynić dopiero co, bo rzeczywiście pachniało bardzo intensywnie.
I tak doszliśmy sobie do wodospadu. Wody sporo, spada z hukiem, rozpryskuje się mgiełką, a do tego ze ścian kanionu kapie woda na głowę – nie ma gdzie się schować! Nawet pod nawisami skalnymi kapie! Śmigus-dyngus zafundowany przez Naturę!
Największą atrakcję stanowi przejście za ścianą wody – właśnie tak prowadzi szlak, a ponieważ ściany kanionu są bardzo strome, nie ma innej drogi.
Sprawiłam sobie kije do chodzenia. Dostałam na urodziny kartę podarunkową, zamówiłam, i przyszły dzień wcześniej. Bardzo dobrze mi się z nimi wędrowało i nawet załapały się na fotkę, ponieważ chciałam koleżance pokazać jaki wspaniały prezent od niej dostałam.
Pomimo częstych przystanków, wędrówka nie trwała długo, niecałe trzy godziny. Nie zmęczyliśmy się za bardzo, a przystawaliśmy ze względu na atrakcje – każdy strumyk, każdy mostek, huba, kwiatki, mech. Cieszy mnie, że uzależniona od elektroniki Emilia, odstawiona od ekranu, tak żywiołowo reaguje na kontakt z przyrodą. W planach są kolejne wycieczki, oby pogoda dopisała! Marcowe lato ma się skończyć za kilka dni i w następny weekend ma już padać. To też dobrze, bo podleje w ogródku przesadzone wczoraj roślinki.
2 komentarze:
Piękne zdjęcia. Cieszy udana wycieczka. A kije są dobre do wędrowania, bardzo odciążają kolana przy wchodzeniu pod górę. Warto używać.
Piękne widoki, obłędny szum wodospadu - dziękuję. :)
Wspaniała wyprawa!
Pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz