wtorek, 7 lutego 2017

Samodzielność kontrolowana

W ramach usamodzielniania syna, zostawiłam go samego w domu w poniedziałek, kiedy zajęć szkolnych nie było, a reszta rodziny normalnie pracowała (bądź została odwieziona do przedszkola).

Dzień wcześniej przećwiczyliśmy komunikowanie się za pomocą mailową.

Mama ma w pracy komputer, dziecku do ręki przyrósł stary smartfon, z którego zadzwonić wprawdzie nie może, ale korzystać ze skrzynki pocztowej - jak najbardziej. Adres dziecka, póki co, zna tylko mama.

Próba, powtarzana z upajającą radością prze Hultajstwo wielokrotnie, wypadła pomyślnie, więc następnego dnia wyruszyłam do pracy w nastroju w miarę optymistycznym. Dziecko miało nakazane dawać mi znać o tym co robi często, żebym się nie denerwowała, że mu się coś stało. (Oraz żeby wymusić na nim oderwanie się choć na chwilę od gier.)

Zaraz po włączeniu komputera w pracy dostałam pierwszą wiadomość - że dziecko się ubrało. (Przed 9 rano! SUKCES!)

Za chwilę nadeszła kolejna wiadomość - śniadanie dziecię też zjadło.

Kolejna wiadomość miała sprawić, że uwierzę, że Krzysiek zabrał się za czytanie. Powiedzmy, że dość sceptycznie odniosłam się do wiarygodności tego komunikatu.

Na wszystkie otrzymane od dziecka wiadomości odpowiadałam natychmiast, więc zdziwiłam się, kiedy w pewnym momencie dostałam kolejną, takiej treści:

Mama, jak to widish to napesh natyhmiast! 
(Pisownia oryginalna.)

Odpisałam.
Raz.
Drugi.
TRZECI.

Ponieważ nie dostałam żadnej odpowiedzi, pełna najgorszych przeczuć i katastroficznych wizji wsiadłam w samochód i pognałam do domu. Na szczęście to tylko 6 km, ale niestety załapałam się na czerwone światło na wszystkich możliwych skrzyżowaniach. Kiedy byłam tak z kilometr od domu, wykluczyłam pożar - w zasięgu wzroku nie widać było żadnej łuny czy też słupa dymu.

Wpadłam do domu jak burza.

- Krzyś, wszystko w porządku???!!!

Okazało się, że Krzyś szukał wiadomości ode mnie nie w tym folderze co trzeba...

A kiedy już się dowiedział, w którym folderze znajdują się przychodzące od mamy wiadomości, żadnych więcej zakłóceń z komunikacją na linii mama-syn nie było.


6 komentarzy:

Urszula97 pisze...

oj ,to stracha napędził,człowiek wtedy sto myśli głupich ma ale czujność najważniejsza,

Jula pisze...

No to mama przeżyła chyba bardziej niż syn.Ta lekcja samodzielności okazała się w praktyce mocnym doświadczeniem . ☺

Motylek pisze...

Urszula - oj tak, strachu się najadłam, ale kiedyś trzeba dziecku odciąć pępowinę...

Jula - zdecydowanie mama przeżyła bardziej niż syn, choć kiedy zobaczy jak bardzo byłam poruszona, to mu się strasznie łyso zrobiło.

Motylek

splocik pisze...

To była chyba lekcja samodzielności bardziej dla Mamy niż dziecka :)))
Najważniejsze, mieć rękę na pulsie.
Z drugim dzieckiem pójdzie łatwiej - doświadczenie uczy obie strony. :)
Pozdrawiam ciepło.

Anonimowy pisze...

Po fakcie to mozna sie posmiac, ale sama wiem jaka nerwowke dostaje matka, gdy dziecko nie odpowiada na wiadomosci. Kiedys sasiada poslalam do domku, bo mi Malolat nie dawal znaku zycia, a z pracy jechalabym ponad godzine i to w metrze, w ktorym komorki maja zasieg dosc wyrywkowy. Okazalo sie ze Malolatowi telefon wpadl za lozko i nie mogl go wyciagnac. Gdyby nie sasiad, chyba bym oszalala z nerwow. A swoja droga kup dziecku jakis normalniejszy telefon. Bedziesz miala opcjie dzwonienia, sms-owania i pisania. Na ktoras odpowie. Moze nawet zanim wsiadziesz w samochod.
Pisownia oryginalna bardzo mi sie podoba. Mamy tak samo, z tym ze do mnie Malolat ma pozwolenie pisania po angielsku (kiedys nie powiadomil mnie o czym waznym, bo nie wiedzial jak to napisac po polsku, a znowu w innej sytuacji nie zrozumial o czym ja mu pisalam, wiec troche wyluzowalam, co wykorzystal radosnie)
Oj te dzieci ;)

P

Motylek pisze...

Splociku - mama rzeczywiście musi mocno pracować nad przecięciem mentalnej pępowiny, ale obie strony czegoś się nauczyły.

Poziomko - ale ja właśnie nie chcę, by moje dziecko miało swój telefon, JESZCZE nie. Poza tym, jak sama napisałaś, telefon może wpaść choćby za łóżko i dziecko i tak nie odpowie...
Ja nie nakazywałam dziecku korespondować w języku polskim. Sam z siebie wybrał - ale ku mojej radości. Szkoda, że nie zachowałam tych wiadomości, bo niektóre błędy były przeurocze, np. "ja chytam" co miało znaczyć "czytam."

Motylek