Po piaszczystych atrakcjach i spacerze (oba poprzednie wpisy zalinkowane), na koniec zatrzymaliśmy się nad płytką i niezbyt szeroką rzeczką z tamą.
Nie zarejestrowałam nazwy, ale woda to woda - dla dzieci nie ma znaczenia czy się jakoś nazywa czy nie, grunt, że można w niej brodzić, moczyć nogi, wrzucać kamyki i taplać się. Co też obie moje Pociechy z ogromną radością uczyniły.
Nie można ich było od tej wody odciągnąć nawet omamiając lodami. W końcu trzeba było Emilię wziąć po pachę i, mimo protestów, wpakować do samochodu. Krzyśka też ciężko było oderwać od wody.
Dużo później, już po powrocie do domu, pomyślałam, że trzeba było tę wycieczkę zacząć od rzeczki - Krzysiek miałby dobry humor i cały dzień z pewnością przebiegłby w milszej atmosferze.
Ale czasu nie da się zwrócić - a szkoda...
Kiedy już kończyłam edycję tego wpisu, z ciekawości zerknęłam do internetu czy znajdę coś na temat tego miejsca - okazało się, że tak, jest informacja tutaj. Z tego co przeczytałam, strumień nie ma nazwy, ale dowiedziałam się jak nazywa się to miejsce: Moyles Court.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz