czwartek, 10 kwietnia 2014

O tym, jak pojechaliśmy wyrobić paszporty

Skoro już zostałam obywatelką, postanowiłam wyrobić sobie paszport.
Polski stracił ważność 4 lata temu, a naszła mnie ochota na podróż transatlantycką. Paszport niezbędny!

Przy okazji postanowiliśmy wyrobić paszporty Emilii i Krzyśkowi. Do urzędu pocztowego, gdzie składa się wnioski o paszport, udaliśmy się w piątek rano. Po drodze zatrzymaliśmy się u fotografa, który zdjęcia paszportowe dzieci zrobił i wywołał od ręki.

Na pocztę dotarliśmy około 11.00. Wzięłam numerek i rozejrzałam się po hali pocztowej. Uprzejmi, acz mocno znużeni czekaniem petenci poinformowali nas, że czekają już od chwili otwarcia, czyli od 8.30. W tej właśnie chwili moje dzieci przeleciały przez całą halę niczym perszingi a tata nie bardzo potrafił dotrzymać im kroku. Petenci dodali, że zainteresowanych obsługuje tylko jedna pani, a dzieci przeleciały z prędkością ponad dźwiękową w drugą stronę. Po chwili nadleciały pokrzykując radośnie, że głodne - a przecież dopiero co oderwaliśmy ich od stołu i zjedzonego śniadania! Przy okazji dotarło do mnie, że nie zmierzyłam Milusińskich i nie wiem ile mają wzrostu - dane konieczne przy wypełnianiu formularza.

Nastąpiła natychmiastowa ewakuacja w celu oszczędzenia szacownego budynku instytucji.

Postanowiliśmy pojechać do domu, zmierzyć i nakarmić potomstwo i wrócić na pocztę. Porozumienie to osiągnęliśmy po krótkiej, acz burzliwej wymianie zdań w samochodzie, mniej więcej tego typu:

- A nie możesz sama tego załatwić w inny dzień?
- Nie, oboje rodzice mają być obecni. Dzieci z resztą też.
- A nie wystarczy, żebym się tylko podpisał?
- Jak by wystarczyło, to bym Ci o tym powiedziała. Skoro mówię, że masz być obecny to masz być obecny!

Dzieci zjadły, pobiegały po trawniku  przed domem, nawet dały się zmierzyć. Ponownie wszyscy wpakowaliśmy się do samochodu i pognaliśmy na pocztę. Na szczęście mamy blisko. Znanym nam już z widzenia petentów nie było - widać doczekali się swojej kolejki. Po chwili wywołany został kolejny numerek - okazało się, że jeszcze musimy poczekać.

Dzieci kontynuowały próby zdemolowania urzędu pocztowego, czasem tacie udało się je wyciągnąć na zewnątrz, ale akurat padał deszcz, więc wolałam, żeby urząd runął, ale dzieci nie przeziębiły się. Gdyby komuś z czekających przyszło do głowy, żeby zaprotestować przeciwko temu, że nie czkaliśmy pod drzwiami cały ten czas, Emilia pomysł ten szybciutko wybiła im decybelami z głowy - uparła się udawać żabkę, i nie wystarczyło jej bicie rekordów w skoku wzwyż, musiała do tego dodać zapewnienia głosowe obwieszczające wszem i wobec, w jakie to zwierzątko właśnie się przeistoczyła.

Po pół godzinie nadeszła nasza kolej. Pani urzędniczka uwijała się jak mogła najszybciej. Na miejscu były zabawki dla dzieci, więc uszy nieco odetchnęły. Podpisaliśmy, gdzie trzeba było, przysięgaliśmy, z prawą ręką uniesioną do góry, kiedy było trzeba, a kiedy wszystko załatwiliśmy, dzieci odmówiły opuszczenia pokoju, bo zabawki bardzo im się spodobały i nabrały ochoty na dłuższą zabawę.

Urząd pocztowy opuszczaliśmy z wrzaskami protestu - oczywiście to dzieci dawały wyraz swojemu niezadowoleniu.

Ale paszporty mamy otrzymać za 4-6 tygodni.

A potem będę gadać z szefem o wolnym w sierpniu - z pewnością szalenie się ucieszy...

2 komentarze:

Krycha pisze...

jak ja lubię czytać Twojego bloga!
Pozdrowienia

Motylek pisze...

Krycha - a cieszę się niezmiernie! Dziękuję!

Motylek