To miesiąc, w którym świat jakby zwalnia — liście opadają w rytmie wspomnień, a cisza staje się bardziej wymowna niż tysiąc słów. Czuję wtedy mocniej obecność tych, których już z nami nie ma… Tych, którzy pozostali w naszych sercach jak ciepłe światło w jesienny wieczór. Wracają obrazy, rozmowy, gesty. I choć nie da się zatrzymać czasu, można go na chwilę przytulić wspomnieniem.
To także czas, kiedy bardziej niż zwykle doceniam to, co mam — ludzi, którzy są obok, przyjaźnie, które przetrwały burze, codzienne drobiazgi, które niosą szczęście. Uśmiech przy porannej kawie, spojrzenie pełne czułości, obecność kogoś, kto po prostu jest. Bo czasem właśnie to — obecność — jest największym darem.
Jesienią częściej mówię „kocham”, częściej dziękuję, częściej wybaczam — sobie i innym. Uczę się nie odkładać słów na później, bo „później” nie zawsze przychodzi. Zamiast gonić za tym, co ulotne, uczę się zatrzymywać w tym, co prawdziwe. W ciszy. W spokoju. W chwili, która jest teraz.
Życie jest kruche, ale piękne. Bywa bolesne, ale w tej kruchości i bólu tkwi jego największa wartość — przypomnienie, że każdy dzień to szansa, by kochać mocniej, żyć uważniej, doceniać głębiej.
Niech listopad przyniesie nam ciepło — to, które bije z serca drugiego człowieka. Niech da nam odwagę, by mówić: „dobrze, że jesteś” i wdzięczność za to, że możemy być tu, razem, choć przez chwilę.
(ktoś przysłał wczoraj, nie znam autora, a szkoda...)