niedziela, 28 września 2025

Piesza wycieczka do latarni morskiej Heceta Head Lighthouse

Pierwszy miesiąc szkoły już za nami - prawie. Za nami też pierwsze przeziębienie, które dopadło najpierw Emilię a dwa dni później mnie. Wydobrzałyśmy już na tyle, żeby wybrać się na nieco dłuższą wycieczkę. Wybór miejsca zostawiłam Emilii, która zdecydowała, że jedziemy nad ocean.



Szlak China Creek Loop należy do tych naszych ulubionych. Krótsza wersja, spacer nadmorskim lasem, na dni kiedy nie jesteśmy w formie, dłuższa wersja, na dni kiedy mamy na tyle energii żeby zmierzyć się z dość stromym podejściem, może niezbyt długim, ale dość męczącym.




Energia może dzisiaj nas nie rozpierała, ale wystarczyło jej na dłuższą wersję, choć w połowie Emilia usiłowała wynegocjować skrócenie trasy. Nie mogłyśmy - musiałyśmy zbilansować już częściowo skonsumowane smakołyki!





Na tej trasie zawsze udaje nam się wypatrzeć coś ciekawego. Tym razem były to śliczniutkie grzybki oraz wąż konsumujący złapaną żabę. 

Moją uwagę zwrócił dźwięk, coś pomiędzy skrzekiem ptaka i wiewiórki, nisko, tuż przy ścieżce. Zajęło mi chwilę zanim wypatrzyłam niewielkiego węża (nie jadowitego) i żabę. Jedna z tylnych nóg żaby w paszczy węża. Wiem, że tak to już jest w naturze, ale co innego wiedzieć, czy nawet obejrzeć film przyrodniczy, a co innego na własne oczy obserwować węża konsumującego żywą, rozpaczliwie skrzeczącą żabę. W końcu wąż odciągną zdobycz dość daleko od ścieżki, a my ruszyłyśmy dalej. Nie mogę zapomnieć tego widoku.

Po przekroczeniu szosy 101 szlak zaczyna pięć się w górę i zbliża się do oceanu. Z najwyższego punktu można rzucić okiem na plażę Hobbita poniżej. Widok zawsze zapiera dech w piersiach, niezależnie od pogody.




Ten odcinek zapewnia niezły trening kardio - upociłam się straszliwie na stromym podejściu, czułam jak pot mi ścieka po plecach, ale mam satysfakcję, że jestem w dużo lepszej formie niż kilka lat temu, nie mam żadnych wątpliwości, że z trasą tą radzę sobie o niebo lepiej niż pięć lat temu podczas pierwszej wyprawy tym szlakiem.




Po południowej stronie wzniesienia hulał wiatr. Ciepły, ale porywisty. Wysuszył pot na naszych plecach, usiłował porwać nasze kanapki, poprzewracał butelki z wodą postawione na stole piknikowym. Schowałyśmy się za budynkiem gospodarczym przy latarni morskiej i dopiero tam w spokoju zjadłyśmy.




Tego dnia otwarte było mini muzeum przy latarni morskiej. Kilka zdjęć, replika biblioteczki latarnika, mundur w przeszklonej gablocie. Do latarni można było wejść, ale tylko na parter, niestety schody zamknięte były na kłódkę.

Muchy też znalazły osłonione od wiatru miejsce i nas obsiadły, więc ruszyłyśmy w drogę powrotną.

Wracamy zawsze plażą. Dzisiaj wiatr nas popychał więc szło się łatwo, ale ku rozczarowaniu Emilii nie znalazłyśmy żadnych ładnych muszli - całych, nie połamanych.




Spacer zajął nam jakieś 4.5 godziny czyli akurat tyle, żeby się zmęczyć ale jeszcze mieć siły na 90 minutową jazdę do domu. To jeśli chodzi o mnie bo Emilia ucięła sobie drzemkę w drodze powrotnej.

niedziela, 21 września 2025

Muszelkowy wisiorek

Emilia mogłaby bez końca chodzić po plaży w poszukiwaniu muszelek. Ja w pewnym momencie miałam już dosyć - dosłownie, bo uzbieranych muszli było tyle, że noszenie tego ciężaru zaczęło mi przeszkadzać. Chodzenie po plaży z pochylonymi plecami też w końcu zaczyna doskwierać, o wiele szybciej jak się jest po pięćdziesiątce.

Usiadłam na piasku czekając na Emilię. Wokół mnie piasek pokryty był drobinkami pokruszonych muszli, mniejszymi i większymi, ale było tego dość sporo. Niektóre okruchy przyciągały uwagę ciekawym kształtem, nietypową formą, interesującym ułożeniem kolorów. 

Zaczęłam wybierać co ciekawsze z myślą, że może uda się z nich coś zrobić. Najpierw szukałam takich z naturalnym otworem na rzemyk lub łańcuszek, ale kiedy natrafiłam na wyjątkowo ładny fragment muszli bez dziurki stwierdziłam, że spróbuję w domu wywiercić otwór wiertarką.

Wczoraj założyłam okulary ochronne i zabrałam się za wiercenie. Wbrew moim obawom muszla nie rozpękła się na milion kawałków więc zachęcona sukcesem wywierciłam otwory w jeszcze kilku.

Umyte i wysuszone muszle z otworami pomalowałam bezbarwnym lakierem do paznokci. Emilia dołączyła - bardzo jej się spodobała ta zabawa. Wymalowałyśmy lakier do końca. 

Najtrudniej było znaleźć odpowiedniej wielkości metalowe kółeczko do przeciągnięcia przez otwór, kółeczko, które zachowa formę, nie odegnie się powodując, że zawieszka z niego spadnie. Mam nadzieję, że zastosowane rozwiązanie sprawdzi się, ale to dopiero się okaże. 

Gotową zawieszę nanizałam na łańcuszek, którego Emilia już nie chciała. Łańcuszek najpierw wyczyściłam w roztworze do czyszczenia biżuterii choć mam wątpliwości czy to aby na pewno srebro.



Potem przygotowałam opakowanie. Kilka miesięcy temu pozbyłam się wszystkich pudełeczek, w jakich kupuje się biżuterię bo tyle lat leżały nie używane. Akurat wczoraj było mi takie potrzebne to nie miałam, ale znalazłam inne rozwiązanie. Pudełeczko było mi potrzebne ponieważ wisiorek to prezent dla koleżanki - urodziny ma w środę i mam nadzieję, że prezent jej się spodoba.




Wisiorek zgłaszam do zabay u SplocikaRękodzieło i przysłowia albo ... 3. Wydaje si się, że dość dobrze obrazuje zaproponowany w tym miesiącu cytat.





Przysłowie i w cytat, które Splocik zaproponowała na wrzesień:
  • przysłowie: Wiele ostu we wrześniu wróży pogodną jesień.
  • cytat: "Pasja to potężna moc, która pozwoli przezwyciężyć wszystkie trudności. Jeśli kochasz to, co robisz, znajdziesz sens swojego życia - i nieważne, co nim będzie, ważne, abyś robił to, co kochasz". - Krzysztof Puwalski

Wisiorek zgłaszam także do zabawy Coś prostego u Renaty.


Wprawdzie to moje pierwsze poczynania w dziedzinie biżuterii ale przyznam, że czułam się bardzo dobrze zamieniając połamaną muszelkę w wisiorek. A efekt bardzo mi się podoba.

niedziela, 14 września 2025

Waxmyrtle 2025

Ostani weekend wakacji, długi weekend z okazji Labor Day, kolejny raz spędziliśmy na biwaku Waxmyrtle nad oceanem w towarzystwie przyjaciół ale bez Krzysia, który poleciał na studia kilka dni wcześniej.

Miejsce zapewnia sporo atrakcji. Pole namiotowe położone jest przy rzece Siltcoos River i tym razem zabrałyśmy ze sobą kajaki. Przyznam, że nie czuję się zbyt pewnie podróżując z kajakami na moim niewielkim samochodzie, ale bałam się już nieco mniej niż poprzednim razem



Znajomi też mieli kajaki, więc wybraliśmy się razem na wycieczkę w górę rzeki, z przeprawą przez tamę, aż do jeziora Siltcoos Lake. Zawsze myślałam, że to jezioro jest dość mocno oddalone a okazuje się, że to zaledwie godzina niezbyt intensywnego wiosłowania (w jedną stronę.)


Siltcoos Lake


Popłynęliśmy wzdłuż brzegu do miejsca gdzie woduje się łodzie, skorzystaliśmy z toalety, rozprostowaliśmy nieco nogi i popłynęliśmy z powrotem. 



Następnego dnia, w nieco innym zestawie popłynęliśmy w drugą stronę, do oceanu. 


Siltcoos River


Kiedy w poprzednich latach dzieci płynęły w tamtą stronę, panikowałam, przerażona wizjami, że prąd wciąga mi dzieci na otwarty ocean. Teraz już wiem, że nie jest to takie łatwe ponieważ w miejscu gdzie rzeka wpada do oceanu ukształtowanie dna tworzy pewnego rodzaju zaporę a przy odpływie, trudno nawet przepłynąć, trzeba wyjść z kajaka i go przeciągnąć.

Płynąc w górę, zwłaszcza za tamą, rzeka jest dość głęboka. Płynąc w stronę oceanu, im bliżej Pacyfiku, tym płyciej, w niektórych miejscach woda sięgała nieco powyżej kostek. 



Z miejsca wodowania do oceanu płynie się pół godziny. Tego dnia dołączyli do nas na jeden dzień znajomi. Ci co mieli kajaki, popłynęli, reszta dotarła na plażę na piechotę. Razem spędziliśmy miło czas. Młodzież kąpała się na przemian w oceanie i w dużo cieplejszej rzece. 



Na plażę chodziłyśmy też na nogach, na spacery, a przy okazji nazbierałyśmy kila kilogramów muszli i sporo piaskowych dolarów. 


piaskowe dolary


W tym roku miałyśmy okazję obejrzeć szare pelikany. Pierwszego dnia z daleka. Kolejnego dnia podeszłyśmy bliżej. Pelikany zerwały się do lotu, zatoczyły ogromne koło i wylądowały w tym samym miejscu. Manewr ten powtórzyły kilka razy. 





A wieczorem - zachód słońca na plaży i powrót na biwak już prawie po ciemku, a potem ognisko.

Zanim pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy się do domów uzgodniliśmy, że za rok znowu tu przyjedziemy w ostatni weekend wakacji. To już taka nasza tradycja. Kilka lat temu przez chwilę wydawało nam się, że może już mamy dość tego miejsca, ale okazuje się, że jednak nie. Wszyscy lubimy to miejsce i dobrze się tam czujemy, więc wracamy...

niedziela, 7 września 2025

Waldo Lake

Z powodu pożaru przy szosie, pojechaliśmy nad Waldo Lake tylko na jedną noc. Pobyt nad tym pięknym jeziorem był krótki, ale bardzo udany.



W tym roku nie było zbyt dużo dymu w powietrzu więc widać było góry po drugiej stronie jeziora. Zdjęcie powyżej zrobione podczas wycieczki kajakiem.

Nie zabraliśmy naszych kajaków, ale znajomi mieli swoje kajaki i nam je udostępnili.



Emilia niemal nie wychodziła z wody. Nawet wieczorem, już po zachodzie słońca, nie odpuściła, i dzięki temu mamy jeszcze kilka tuzinów pięknych zdjęć.




Kiedy podziwialiśmy zachód słońca, dziewczynki znalazły żabkę. Chętnych do sprawdzenia czy to aby nie książę nie było, ale chyba jednak nie, bo żabol wyrywał się na wolność przy każdej okazji.



Dziewczynki skakały po kamieniach, wyławiały biedną żabę z wody bo uparły się, żeby zrobić zdjęcie. W końcu udało się i żaba odzyskała wolność. Wszyscy, którzy zgromadzili się na brzegu jeziora mogli wrócić do podziwiania zachodu słońca.



A zachód słońca był piękny tego dnia!

Następnego dnia, kiedy wszyscy jeszcze spali, wybrałam się na spacer wzdłuż brzegu jeziora. Przy ścieżce rośnie mnóstwo jagód, więc spacer zabrał mi nieco dłużej, bo co kilka kroków przystawałam, żeby narwać kolejną garść jagód.

Żal było wracać do domu, ale fajnie, że dane nam było spędzić choć odrobinę czasu nad jeziorem Waldo Lake. Zanim wsiedliśmy do samochodu, Emilia jeszcze raz wskoczyła do wody. Krzysiek też...