niedziela, 8 czerwca 2025

Memorial Weekend 2025: Cape Sebastian

Przylądek Sebastian - już sama nazwa przywołuje na myśl obrazy wczesnych hiszpańskich odkrywców i długich podróży. W 1603 roku hiszpański nawigator Sebastian Vizcaino nadał przylądkowi nazwę na cześć Świętego Sebastiana. 

Park ma dwa parkingi, oba wysoko, ponad 60 m.n.p.m., oba z widokami powalającymi na kolana. Z punktu widokowego na parkingu południowym widać aż 70 km na północ - z górą Humbug Mountain (o której będzie następnym razem). Patrząc na południe, w stronę Kalifornii, przy dobrej pogodzie, widać prawie 80 kilometrów. 

Widok z Cape Sebastian na północ


Większą część parku pokrywa głęboki las świerkowy, a na niższe poziomy przylądka prowadzą dwa szlaki - jeden w stronę południową, drugi na północ. Szlak schodzący do zatoki po stronie południowej stanowił cel naszej podróży. 

Przy szlaku napotkaliśmy moc kwitnących dzikich irysów i innych roślin, których nazw nie znam.






Trasa schodzi mocno w dół, na szczęście zakosami. Myśl o tym, że trzeba będzie wracać po górę odsuwałam od siebie podziwiając widoki. 



Kilka ostatnich metrów jest tak stromych, że trzeba je pokonać korzystając z liny - na szczęście umocowanej tam na stałe. Na dole, na plaży w zatoczce było poza nami tylko kilka osób.



Odpoczęliśmy, posililiśmy się, słonko nam nieco przygrzało, ale chmury na horyzoncie tak nieciekawie wyglądały, jak by na burzę się zbierało. Ruszyliśmy w górę, do samochodu. Gdybym szła sama, wlokłabym się bez końca co i rusz odpoczywając. Emilia słuchała audiobuka i narzuciła takie tempo, że droga powrotna zajęła nam o wiele mniej czasu niż przewidywałam. Ale za to ubrania można było wykręcać - takie były mokre od potu. 

Nie wyglądało na to, że rozpada się w najbliższej przyszłości. Chmury gdzieś tam czaiły się ale dość daleko. Za wcześnie było na powrót na kwaterę więc podjechaliśmy na drugi parking. Postanowiliśmy, że dojdziemy szlakiem wiodącym na północ jedynie do punku widokowego - mniej więcej w połowie, i jeśli chodzi o dystans i o różnicę wysokości. 

Szlak północny nie cieszy się taką popularnością jak szlak południowy. Miejscami ścieżka było całkiem zarośnięta, i do punktu widokowego przyszło nam przedzierać się przez chaszcze sięgające pasa.




Powrót znowu pod górę. Oj dostałam wycisk tego dnia!

Wróciliśmy na kwaterę wziąć prysznic a potem wrzuciliśmy coś na ząb i pojechaliśmy na plażę w Gold Beach.


Wieczorem na plaży nieosłoniętej żadnym przylądkiem hulał dość zimny wiatr. Mimo to Emilia postanowiła wykąpać się - na tej wysokości geograficznej woda w Pacyfiku jest zimniejsza niż w Bałtyku. A jak Emilia coś sobie postanowi to nie ma odwołania - zanurzyła się całkowicie, z czubkiem głowy włącznie. Krzysio w tym czasie budował konstrukcję z drewna wyrzuconego przez fale na plażę.

Deszcz przyszedł wieczorem, kiedy już wróciliśmy na kwaterę, i przyniósł ze sobą piękną tęczę.

2 komentarze:

Antonina pisze...

Faktycznie piękne widoki, dla których warto iść ścieżkami, nawet jeśli to trudne. Bardzo ciekawa wycieczka.

splocik pisze...

Przecudne widoki i wspaniała wyprawa. :)
Twoje dzieci mają super Mamę, która wytrzymuje takie trudy wędrówki, by wędrować z nimi.
Pozdrawiam ciepło.