Dzieci nie tylko chodziły po lesie, ale miały także okazję na eksplorację niewielkiego jeziorka pływając po nim kajakami. Spali w domkach kempingowych na łóżkach piętrowych, w śpiworach przywiezionych z domu, jedli na wolnym powietrzu w jadalni z zadaszeniem, ale bez ścian — na wypadek deszczu, choć akurat w tym czasie nie padało. (Tutaj kilka zdęć ze strony Camp Fire Wilani. Konto Instagram) Łazienki i toalety były w osobnym budynku — jak to w ośrodku kempingowym. Pojechali z nimi nauczyciele ze szkoły oraz wolontariusze-licealiści.
Na terenie ośrodka jest zasięg (czasem lepszy, czasem gorszy) więc pani Emilii publikowała posty oraz zdjęcia informujące rodziców co akurat dzieci porabiają. Dzieciom nie wolno było podczas wyjazdu korzystać z urządzeń elektronicznych, ale miały tak atrakcyjnie zagospodarowany czas, że chyba nie odczuwały braku telefonów komórkowych.
Emilia wróciła zachwycona i chętnie zostałaby tam na dłużej. Nie wiem natomiast, czy inni rodzice zgodziliby się na dłuższy wyjazd. Z rozmów zasłyszanych przy odbiorze dziecka dowiedziałam się, że większość mam straszliwie tęskniła za swoimi dziećmi i wprost nie mogła się doczekać ich powrotu. I teraz zastanawiam się, czy to ze mną coś nie w porządku, czy z tamtymi mamami — nie zdążyłam zatęsknić, czas mi tak szybko zleciał, że nawet nie zauważyłam, kiedy te niecałe trzy dni minęły, po nocach nie płakałam za dzieckiem, które ma już prawie 11 lat i ani ono, ani ja nie odczuwamy potrzeby przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę.