poniedziałek, 31 października 2016

piątek, 28 października 2016

Na placu zabaw

Na Pacyfiku szaleją kolejne sztormy, co oznacza deszczową i wietrzną pogodę u nas - wszak do oceanu mamy jedynie nieco ponad 100 km.
Pomiędzy kolejnymi nawałnicami niebo na chwilę się przejaśniło i choć przez jeden dzień mogliśmy się cieszyć piękną złotą promienną jesienią.


Dlatego zaraz po kick-a-thonie, mimo że Krzysiek był bardzo zmęczony, pojechaliśmy na plac zabaw. W samochodzie dzieci zjadły po bananie po czym wczuły się w rolę małpeczek tak doskonale, że natychmiast musiały się na coś wspiąć w parku. Krzysiek wdrapał się na drzewo, Emilii nie udało się, ale poradziła sobie na drabinkach i skałkach.


W samochodzie miałam sporej wielkości karton, który nawet po przedzieleniu na dwie części, dobrze posłużył dzieciom do zjeżdżania z górki. 


Nawet nagrałam krótki filmik, do obejrzenia tutaj: KLIK.
Kiedy już się nazjeżdżali, karton został przekazany innym dzieciom - ku ich radości.


Dobrze, że nacieszyliśmy się ładną pogodą, bo już w nocy zachmurzyło się i nadciągnął kolejny front - znowu ma padać przez ponad tydzień. Albo i dłużej.

wtorek, 25 października 2016

Kick-a-thon po raz jedenasty

W sobotę 22 października odbył się w Dojo jedenasty kick-a-thon.
Uczestnicy kopali w szczytnych celach, choć było ich mniej niż w poprzednich latach.
(Archiwalne wpisy na temat imprezy w minionych latach tutaj: 2013, 2014, 2015.)


Krzyś postawił sobie za cel wykonanie 4000 kopnięć w ciągu godziny i prawie mu się udało - zakończył na 3760 kopnięciu.

Emilia, do momentu rozpoczęcia imprezy bardzo zajęta grą na telefonie, kiedy tylko coś zaczęło się dziać na matach, rzuciła w kąt telefon, wzgardziła też tabletem i zabrała się za przeszkadzanie nie tylko mamie i bratu, ale komu tylko się dało.


Na chwilę udało mi się ją zainteresować rzeczywistym pomaganiem, potem przez jakiś czas sama wykonywała kopnięcia i jakoś dotarliśmy do sześćdziesiątej minuty.

Chwila wytchnienia, łyk wody i uczestnicy stawili się do pamiątkowego zdjęcia.


Jednego na poważnie, drugiego z głupimi minami.


sobota, 22 października 2016

Czapki

Dzisiaj chciałabym pokazać czapki, które wydziergałam w tym roku.
Powstawały jako przerywniki między innymi robótkami, a kilka z nich to dziergadełka parkowe - Emilia się bawiła, mama robiła na drutach.
Wiele rzędów umiliło mi także czekanie tu i ówdzie.


Czapek powstało dwanaście. Dwie są identyczne jak czapka Nr 8, którą już pokazywałam na blogu w marcu (ten wpis: KLIK) więc już nie robiłam im kolejnych zdjęć. Na pozostałe czapki wykorzystałam głównie czerwoną włóczkę, którą miałam w zapasach, a na którą nie miałam  innego pomysłu. Stwierdzałam, że skoro przez tyle lat nie natchnęło mnie na nic powalającego, to już nic lepszego niż czapki nie wymyślę. No to są czapki.

Czapka Nr 1: 80 oczek, druty 3.75 mm, 44 gramy

Pozostałe włóczki to resztki po różnorakich projektach - udało mi się pozbyć w ten sposób wielu kłębuszków zajmujących miejsce w koszu z włóczkami.

Czapka Nr 2: 84 oczka, druty 3.75 mm, 48 gramy

Przy okazji poćwiczyłam kilka nowych technik - na przykład pierwszy raz w życiu zrobiłam czapkę brioszkę (to chyba właściwa nazwa - tak mi się przynajmniej wydaje):

Czapka Nr 3: 84 oczka, druty 3 mm, 73 gramy

Przypomniałam sobie też jak redukować oczka na czapce w warkocze - żeby było ciekawiej, dwie czapki w tych samych kolorach mają różne warkocze.

Czapka Nr 4: 81 oczek, druty 4 mm, 53 gramy

Czapka Nr 5: 81 oczek, druty 5.5 mm, 51 gram

Całkowicie przez przypadek wyszła mi czapka Spidermana - zwiększałam szerokość pasków czerwonych pomiędzy czarnymi o jedno okrążenie i taki efekt imitujący pajęczynę mi wyszedł.

Czapka Nr 6: 85 oczek, druty 3 mm, 51 gram

Podobna koncepcja w połączeniu z kolorem białym i pomponem dała czapkę świąteczną:

Czapka Nr 7: 90 oczek, druty 3 mm, 60 gram


Paski kremowe nie wyglądają już tak ładnie. Dodatkowo włóczki było za mało na pompon.

Czapka Nr 8: 92 oczka, druty 3 mm, 51 gram

Na kilku czapkach ćwiczyłam też nabieranie oczek metodą włoską. Ładnie to wygląda, ale chyba nie najlepsze rozwiązanie na czapkę, która jednak powinna mieć ten dół bardziej rozciągliwy.

Czapka Nr 9: 90 oczek, druty 3 mm, 49 gram

I jak widać, namiętnie ćwiczyłam różne kombinacje pasków i paseczków.

Czapka Nr 10: 90 oczek, druty 3 mm, 49 gram.

Czapki są przeznaczone dla potrzebujących. Kilka już przekazałam na kiermasz świąteczny, z którego dochód przeznaczony jest na potrzeby parafii.
Resztę pewnie przekażę podczas zbiórki rzeczy zimowych w styczniu, chyba że jeszcze jakaś akcja trafi się wcześniej. W okresie świątecznym sporo u nas takich zbiórek.


Czapki, które prezentuje Emilia są nieco mniejsze, dziecięce. Krzyś ma dość sporą głowę i czapki które on prezentuje pasują też i na mnie czyli są w rozmiarach dla dorosłych.

W tym roku już nie dam rady zrobić więcej czapek, ale w przyszłym pewnie znowu wrócę do tego pomysłu.

środa, 19 października 2016

Reanimacja sukienki

Emilia dostała po córce znajomych sukienkę. Białą, taką trochę pierwszokomunijną, z tiulową warstwą zmieniającą zwykłą sukienkę w "księżniczkową."

Emilia - zachwycona. Mama - nie, ponieważ tiul był potargany, dziury tak wielkie, że piąstka Emilii przechodziła przez nie bez problemu.

Ale skoro dziecko się uparło, że sukienki nie odda, postanowiłam coś z tym fantem zrobić. W sklepie tekstylnym kupiłam organzę, potem materiał odleżał prawie dwa miesiące, aż w końcu zabrałam się za szycie. Odcięłam tiul, przyszyłam organzę. Efekt zadowalający:


W dziale z tiulem i organzą wybór był ogromny - wybrałam kolor niebieski w odcieniu kobaltowym, z nadrukiem brokatowym, by sukienka nieco przypominała suknię Elsy z "Krainy Lodu". Emilia bardzo lubi ten film i często podśpiewuje sobie Letigo, letigooOOO!!!!
 

Córcia - szalenie zadowolona z odnowionej sukienki - ja w sumie też.
A przy okazji mamy z głowy przebranie na Halloween.


Miejsce, w którym przyszyłam organzę do sukienki zamaskowałam tasiemką.
Tą samą tasiemką obszyłam dół, bo nie dowierzałam swoim umiejętności estetycznego podwinięcia tak śliskiego i snującego się materiału.


Ten zygzak w założeniu miał przebiegać równiutko środkiem tasiemki, ale nie na całej długości wyszło mi zgodnie z założeniem. Do zdjęcia wybrałam jeden z lepiej wyglądających odcinków.


Nie wiem tylko jak długo ten brokat utrzyma się na materiale, bo po szyciu całe mieszkanie było niem udekorowane - ku radości Emilii oczywiście.

niedziela, 16 października 2016

Piąta klasa

Zdaje się, że tak niedawno Krzyś zaczynał szkołę a tu już ostatni rok szkoły podstawowej  - na piątej klasie kończy się podstawówka, więc za rok czeka nas gimnazjum. Ale to dopiero za rok.

W tym roku Krzysiowi trafiła się młodziutka pani zaraz po studiach, dodatkowo niewielkiego wzrostu - nawet Krzyś, który jest o głowę niższy od większości chłopaków w klasie jest wyższy od pani.

Zal mi jej bo ma do ogarnięcia 35 dzieciaków, a sporo z nich nie słucha nauczycieli tak jak moje dziecko i ... efekt jest taki, że "pani musiała dzisiaj krzyczeć" oraz "pani dyrektor jest u nas dużo na lekcjach" jak to zrelacjonował Krzyś. Pani dyrektor nie da sobie w kaszę dmuchać a poza tym zna z imienia wszystkich uczniów w szkole, więc z pewnością stanowi wsparcie - ja mam nadzieję, że mimo wszystko czegoś się jednak to moje dziecię w tym roku w szkole nauczy.

Pani zaraz w pierwszym tygodniu powiedziała dzieciom, że nie urosła, bo jako dziecko piła kawę. Porozmawiałam z Krzysiem o kofeinie oraz o tym, że w jednej puszce z napojem gazowanym jest jej tyle co w kubku kawy. Poskutkowało. Krzysiek przestał dopraszać się o "sodę" bojąc się, że nie urośnie.

Dopiero od października zaczęli dostawać zadanie domowe z matematyki - w poniedziałek: pakiet na cały tydzień, do oddania w piątek. W pierwszym tygodniu Krzyś zaraz w poniedziałek rozwiązał wszystkie zadania i oddał pakiet następnego dnia. W kolejnym tygodniu nawet nie przyniósł go do domu - kilkanaście stron zadań z matematyki rozwiązał jeszcze w szkole. Pod koniec dnia mają 10-15 minut kiedy mogą sobie wybrać co robią (wybór jest rzecz jasna ograniczony - Krzyś przeważnie czyta) i w tym czasie odrobił zadanie domowe.

Każdego dnia dzieci mają też czytać - w  piątej klasie 25 minut. W poniedziałek też dostają listę 20 wyrazów (plus 5 dodatkowych - na dodatkowe punkty) do opanowania - w piątek mają z tych wyrazów test. Jak do tej pory Krzyś wszystkie zaliczył na 100%, ale zdecydowana większość uczniów nie popisała się i pani musiała znaleźć czas podczas zajęć w sykole na ćwiczenie pisania.

Mój syn dojrzał też do noszenia spodni innych niż sportowe dresy. Nawet stwierdził, że w dniu, kiedy będą im robić zdjęcia w szkole, chce założyć białą koszulę - żeby dobrze wyglądać przed dziewczynami. I w tym momencie ciarki mi przebiegły po plecach - jakoś spokojniej się czułam wysłuchując opinii, że dziewczyny są głupie i on się z nimi nie bawi. Nadal się z nimi nie bawi, ale chce już dobrze wyglądać w ich obecności.

Z początkiem października zaczęły się też zajęcia z religii, a dla mnie zaczęło się szoferowanie - wożenie nie tzlko na karate i dżudo ale i na religię, bo niestety komunikacja miejska jest u nas do bani i trzeba być mocno zdesperowanym albo nie mieć prawa jazdy ani samochodu, żeby z niej korzystać.

Na koniec jeszcze zdjęcie kilku wstążek, które Krzysiek dostał na letnich zawodach w pływaniu. Zawody były co dwa tygodnie a pomiędzy nimi turnieje piłki wodnej. Tak się składało, że wyjeżdżaliśmy pod namiot właśnie w te piątki, kiedy były zawody i Krzyś brał udział tylko w pierwszych i ostatnich. Wypadł doskonale. Na pierwszych zajął dwa pierwsze i dwa czwarte miejsca, a w tych ostatnich cztery pierwsze miejsca w czterech różnych kategoriach. Niestety do dzisiaj wstążek z tych ostatnich zawodów nie otrzymał - a szkoda.


Na odwrocie zapisany jest styl, dystans i czas, i głównie z tego powodu szkoda mi że dzieci nie dostały tych wstążek, bo to jednak spora pamiątka a i punkt odniesienia na przyszłość.

czwartek, 13 października 2016

Kicia

Kiedy wróciliśmy po czterech dniach nieobecności, Kicia pojawiła się w domu w ciągu godziny. Natychmiast dostała jeść, ale jadła tak spokojnie delektując się każdym kęsem, że z pewnością głodna nie była - musiała odwiedzić "swój" (czyli sąsiadów) dom kiedy nas nie było.

Zabawka?

Martwiliśmy się o nią. Zastanawiałam się nawet czy by nie porozmawiać z sąsiadami, ale że wówczas sytuacja z własnością Kici nie była jeszcze wyjaśniona, jakoś dziwne wydawało mi się zwrócenie się do sąsiadów ze słowami:

- Proszę zaopiekujcie się waszym kotem podczas naszej nieobecności.

Jedno z ulubionych legowisk Kici czyli plecak Krzysia.

Kilka dni temu Emilia i Krzyś bawili się przed domem z dziećmi sąsiadów.
Kiedy sąsiadka mnie zobaczyła, też przyszła. Chwilę porozmawiałyśmy o tym i o owym aż w końcu wypłynął temat Kici.
Sprawa została załatwiona - sąsiadka jest świadoma, że ich kotka bardzo nas polubiła i w zasadzie się do nas przeprowadziła i nie ma nic przeciwko zaistniałej sytuacji.
Sąsiedzi mają specjalne wejście dla zwierzaków w drzwiach od tyłu, i Kicia zachodzi do nich, przeważnie w środku nocy, czyli wtedy kiedy u nas nikt nie otwiera.


Kicia dość często spędza noce u nas. Najczęściej sypia z Krzyśkiem - ku jego ogromnemu zadowoleniu. Kicia w ogóle bardzo lubi Krzyśka. Razem czytają książki i oglądają telewizję.

Wspólne czytanie.

Oglądanie telewizji.

Krzyś od dawna dopraszał się o kota, więc obecność Kici stanowi spełnienie jego marzenia.

poniedziałek, 10 października 2016

Październik na farmie (Thistledown Farm)

Początek października przyniósł nam pierwsze deszcze - bardzo potrzebne po kilku miesiącach bez opadów. Ale w miniony weekend lato obejrzało się jeszcze na moment za siebie i posłało nam ciepły słoneczny uśmiech - w niedzielę temperatura doszła do +27 stopni C!


Korzystając z tak pięknej pogody pojechałam z dziećmi na naszą ulubioną farmę, Thistledown Farm.


Dzieci poszalały w labiryncie na polu kukurydzy oraz w tym wybudowanym z kostek słomy. W domu okazało się, że buty moich dzieci są bardzo pojemne - sądząc po ilości słomy, która się z nich wysypała...

Jak zawsze w kojcu czekały kozy - dzieci zawsze lubią je głaskać. Kozy czasem lubią bodnąć któreś z dzieci. Tym razem dzieci z ciekawością obserwowały jak jedna z kóz drapała się rogiem po zadzie.


Najwięcej czasu spędziły dzieci karmiąc kucyka. Zrywały trawę i podawały na dłoniach a kucyk wdzięcznie zajadał.


Od drogi, płot okalający farmę zdobią kwiaty - nadal cudownie kwitnące.


Jeżeli tylko pogoda dopisze wybierzemy się jeszcze na farmę, tę lub inną. 
Póki co, poniedziałkowy ranek powitał nas deszczem i chłodem. I tak deszczowo ma być przez cały tydzień.

piątek, 7 października 2016

Podusia i kocyk dla lalek

Małą dziewczynką będąc, pragnęłam układać lale i misie do snu na niewielkich podusiach i przykrywać małymi kołderkami, ale nigdy takowych nie miałam. Kiedy więc Emilia dostała na urodziny wózek dla lalek, spełniłam swoje dawne marzenie i zrobiłam na szydełku poduszeczkę i kołderkę do wózka dla lalek mojej córeczki.


Emilia radziła sobie bez nich całkiem nieźle, wykorzystując swoje kocyki, jakieś chustki i szmatki, ale z zadowoleniem przyjęła komplet zrobiony na miarę.


Komplet jest dwustronny - z jednej strony ma beżowe kwiatki na melanżowym tle, a z drugiej melanżowe kwiatki na beżowym tle. Do tego żółte wykończenie.


Pierwszy raz robiłam coś z elementów - jeszcze sporo przede mną do nauczenia się w tej dziedzinie, ale pierwsze koty za płoty. Najlepiej nie wyszło, ale i nie tragicznie.


Aby materiał kołderki nie przesuwał się, przeszyłam kołderkę w czterech miejscach - przy okazji przeciągnęłam przez nitkę koraliki, żeby było jeszcze bardziej słodko. 


Nitki zawiązane są w środku, pomiędzy warstwami kołderki, więc żadne ciekawskie paluszki nie mogą się do nich dorwać i rozsupłać.

Garść informacji:
  • włóczka beżowa: Patons North Ameriaca Country Garden DK (z odzysku), 100% merino; 117 m/50 gram, zużycie: około 80 gram [187 metrów]
  • włóczka melanżowa: Plymouth Yarn Dreambaby DK Prints, 50% akryl, 50% nylon; 167 m/50 gram; zużycie: około 80 gram [268 metrów]
  • włóczka żółta: najprawdopodobniej "Czterdziestka", około 30 gram
  • Waga całości (z materiałem i wypełnieniem poduszki): 210 gram
  • Szydełko: 3.25 mm 
  • Wzór kwiatków pochodzi z  blogu Daisy Cottage Designs - tutaj opis wykonania po angielsku: KLIK


czwartek, 6 października 2016

Ostatni weekend lata: The New River ACEC i piesek Huckleberry

Nie wiem czy w polskiej telewizji można jeszcze obejrzeć bajkę "Pies Huckleberry" - kreskówkę namiętnie oglądaną przeze mnie i moich rówieśników w czasach dzieciństwa. Huckleberry przypomniał mi się dzięki krzewom oddzielającym nasze miejsce namiotowe od reszty kempingu - były to właśnie krzewy Huckleberry, obsypane niewielkimi (5-10 mm) owocami, które są  jak najbardziej jadalne, choć nieco cierpkie w smaku.

Huckleberry

Na kempingu było sporo amatorów tych owoców, więc upolowanie tych słodszych było dość trudne. Kiedy zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej w The New River Area of Critical Environmental Concern, mogliśmy połasuchować do woli.

New River to młoda rzeka, która liczy nieco ponad 120 lat a powstała w wyniku zmian wywołanych powodzią w 1890 roku. Terany przyległe do rzeki zostały objęte ochroną przez Bureau of Land Management (Biuro Gospodarowania Ziemią/Urząd Zagospodarowania Terenu) w celu zachowania unikatowej fauny i flory.

W czasie pobytu na Cape Blanco kilkakrotnie mijaliśmy znak kierujący do tego miejsca, a że nigdy o nim nie słyszałam i byłam bardzo ciekawa co to takiego, zajechaliśmy tam w drodze powrotnej do domu.

The New River obejmuje Storm Ranch, Floras Lake, Fourmile Creek i Lost Lake, a miejsca te łączy sieć ścieżek dla pieszych i rowerzystów o łącznej długości trzech mil (niecałe 5 km).

Miałam ogromną ochotę przejść się jednym ze szlaków, ale Emilia nadal nie czuła się dobrze, marudziła i nie było sensu wypuszczać się z nią na żaden spacer. Wyruszyliśmy się z Krzysiem na krótki rekonesans jednym ze szlaków. Leśny tunel "wydrążony" w krzewach Huckleberry dochodził czasem do rzeki.
Za rzeką widać było pas wydm, a za nim - ocean.

The New River ACEC, Oregon

Cały czas towarzyszył nam szum niewidocznych fal. Nie doszliśmy daleko, więcej czasu poświęciliśmy na zbieranie i zajadanie owoców Huckleberry i jeżyn, które też się gdzieniegdzie trafiały.

Pozostał niedosyt. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wrócić w to miejsce i przejść wszystkie ścieżki.