środa, 30 września 2015

W zaczarowanym lesie


W sobotę zabrałam dzieci do wesołego miasteczka. Krzyś już był kiedyś w Enchanted Forest (o czym pisałam tutaj), natomiast dla Emilii był to pierwszy raz w tym bajkowym lesie.


Obojgu szalenie się podobało, biegali w amoku od atrakcji do atrakcji, a każdą z nich musieli zaliczyć przynajmniej pięć razy.



Emilia darzy wszelkie zjeżdżalnie ogromną miłością - miała tam kilka do wyboru, oto jedna z nich:



Na innej, nagrałam moje dzieci w akcji:



W Enchanted Forest jest też kilka karuzel i innych atrakcji typowych dla wesołych miasteczek. Nie ma ich zbyt wiele - akurat tyle, żeby się wybawić na nich w jeden dzień. Są takie dla mniejszych dzieci, jak pociąg poniżej, są też i takie wyłącznie dla starszaków.



Zdziwiłam się, że Emilia wogóle się nie bała na Froggy Hopper (filmik poniżej), Wprawdzie akurat ta drop tower (nie mam pojęcia jak to się nazywa po polsku ale może ktoś mnie oświeci) nie jest zbyt wysoka, ale jak ktoś ma lęk wysokości to i te kilka metrów może się okazać za wysoko. Najwyraźniej Emilia wysokości się nie boi. Ani gwałtownego spadania.



Krzyś zaliczył też rozrywki dla twardzieli, takie jak Nawiedzony Dom, Log Ride (tutaj filmik) i jeszcze Challenge of Mondor. Pomiędzy przejażdżkami na karuzelach, przespacerowaliśmy się uliczką stylizowaną na Dziki Zachód...


.. a także uliczką bajkowego miasteczka.


Domki przy tejże uliczce kryją kolejne atrakcje, a dzieciom bardzo podobało się bieganie po schodach oraz przejściami nad uliczką. Przy jednym z okienek przystanęły, żeby zerknąć na przechodniów na dole, więc udało mi się zrobić im zdjęcie.


Nie udało mi się natomiast uwiecznić moich pociech kiedy biegały bez opamiętania po labiryncie pod nazwą Indian Caves - jedna z odnóg schodzi w dół, pod ścieżką a wyjście jest po drugiej stronie, wewnątrz indiańskiego tipi. Mimo że niektóre odcinki korytarzy są całkowicie zaciemnione, nawet Emilia się nie bała.

Dzieci cały czas twierdziły, że absolutnie nie są głodne i nie miały zamairu przerywać zabawy dla kanapek. Na szczęście jedną z atrakcji w Enchanted Forest jest krótkie, 25 minutowe przedstawienie, podczas którego udało mi się nakarmić potomstwo. W tym roku obejrzeliśmy parodię Nowych Szat Cesarza. Zarówno ja jak i dzieci uśmialiśmy się po pachy.



Oczywiście musieliśmy także obejrzeć Water Show - tutaj nagranie z naszej poprzedniej wizyty.

Nowością od tego roku jest koncert muzyki irlandzkiej w wykonaniu zespołu Possibyl Irish. Lubię muzykę irlandzką, dodatkowo napłynęły wspomnienia z pobytu w Irlandii 21 lat temu... Siedziałam zasłuchana z postanowieniem odnalezienia zespołu na youTube, ale niczego nie znalazłam. Zapewne dlatego, że grupa zawiązała się raptem parę miesięcy temu, jak doczytałam tutaj.

A szkoda, bo ładnie grają/śpiewają - posłuchajcie chwileńkę:


Mogłam sobie nagrać więcej...

niedziela, 27 września 2015

Nowa Szkoła

Rok szkolny zaczął się u nas później, niż w Polsce, 8 września, choć i tak o jeden dzień wcześniej niż w okręgu szkolnym za miedzą.

Po trzech miesiącach wakacji, Krzyś wydawał się nieco zdenerwowany na myśl o powrocie w szkolne mury, ale wystarczyło parę chwil wśród szkolnych kolegów podczas szkolnego pikniku, który odbył się na kilka dni przed rozpoczęciem zajęć, aby wszelkie obawy i niepokoje zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Podczas pikniku owego, miała również miejsce ceremonia otwarcia nowego budynku szkoły.
Latem, zaraz po zakończeniu zajęć dydaktycznych, wszystko co nadawało się do zachowania zostało przeniesione ze starego budynku do nowego, po czym stary budynek szkoły rozebrano. Poniżej, zdjęcie wejścia do starego budynku.


Nie znalazłam oficjalnego zdjęcia nowego budynku szkoły a nie pomyślałam wcześniej o tym, żeby takie zrobić swoim aparatem, więc poniżej wklejam zdjęcie projektu wejścia do nowej szkoły - w rzeczywistości wygląda tak samo z pominięciem roślinności (jeszcze nie posadzonej) i flagi.



Natknęłam się natomiast na film poklatkowy (na podstawie tego wyjaśnienia tuszę, iż to właściwa nazwa) przedstawiający proces powstawania nowej szkoły:




Pierwsza część zdjęć była najprawdopodobniej robiona aparatem umieszczonym na starym budynku.

Podczas przecinania wstęgi, siedzieliśmy sobie z prawej strony, może 3 metry od tego co widać na zdjęciach, zaraz przy głównym wejściu, więc dość szybko dostaliśmy się do środka aby obejrzeć sobie dokładnie nową szkołę.

Nowa szkoła jest SUPER: dwupiętrowa, szerokie korytarze, duże okna, wspaniała sala gimnastyczne z aneksem do występów artystycznych (scena z kurtyną), nowoczesna sala do nauki muzyki, pracownia komputerowa, pracownia-laboratorium. Każda sala ma fragment ściany wychodzącej na korytarz przeszklony, tak, że można z niego obserwować co się dzieje w klasie, a z klasy widać co się dzieje na korytarzu. Wspaniała biblioteka z wygodnymi zaciszami do cichego czytania, funkcjonalna stołówka i nowoczesna kuchnia. Szkoła zaprojektowana tak, że aby dostać się do sal lekcyjnych, trzeba najpierw przemaszerować obok sekretariatu/gabinetu dyrektora, stołówki, biblioteki i sali gimnastycznej, czyli od wejścia do uczących się dzieci, dzieli niechcianych gości dość spora odległość, co zwiększa nieco szanse zatrzymania osoby niepowołanej. Dodatkowo szkoła ma możliwość zablokowania drzwi z sekretariatu, z biurka sekretarki, która przez okno widzi wszystkich wchodzących i wychodzących. Nie chcę za bardzo rozwodzić się na temat szczegółów, ale z zadowoleniem stwierdziłam podczas zwiedzania szkoły, że zadbano o bezpieczeństwo dzieci w budynku szkoły - nie tylko w rozumieniu najbardziej podstawowym, żeby sobie np. nóg nie połamały biegając po schodach.

Jako, że mi nigdy nie dane było chodzić do nowo-wybudowanej szkoły, sama jestem podekscytowana i cieszę się chyba tak samo jak moje dzieci - oboje, bo Emilia na szkołę mówi "moja szkoła."

Szukając w sieci zdjęć starego i nowego budynku szkolnego, natrafiłam na to zdjęcie:


Na pierwszym planie - moje dziecko! Zdjęcie to zrobiono podczas zwiedzania nowej szkoły jeszcze w trakcie budowy w ramach Duck Academy, o czym pisałam w tym wpisie.

czwartek, 24 września 2015

Kocyk z delfinami

Pierwsza połowa lata minęła mi robótkowo na dzierganiu prezentów dla bratanka i bratanicy.

Bratanek miał się urodzić 14 września, ale widać bardzo dobrze mu w mamusinym zaciszu i nie ma ochoty dotychczasowego miejsca pobytu opuszczać, choć badania wskazują na to, że stan ten potrwa już niedługo.

Ponieważ przesyłka z moimi udziergami dotarła na miejsce już jakiś czas temu, mogę powoli ujawniać co tam namotałam dla małego Stasia.


Każdy maluszek musi mieć kocyk, a w zasadzie to kilka kocyków. Staś będzie miał jeden zrobiony na drutach przez ciotkę. Niebieski kocyk z delfinami wyskakującymi z wody raz w jedną, raz w drugą stronę.


Kolor na zdjęciach ze zbliżeniami jest paskudnie przekłamany, ale inaczej nie dało się uchwycić wzoru delfinów.


Kocyk szalenie spodobał się Emilii, i chętnie by go przygarnęła mimo że ma kilka własnych kocyków (moja koleżanka mawia, że kocyków nigdy za wiele), ale przekonał ją argument, że to dla dzidziusia, a dzidziusie mają w sercu Emilii miejsce szczególne, więc kocyk oddała.


Tylko się najpierw do niego poprzytulała a także przetestowała okrywanie siebie i zabawek - testy przeprowadzone przez Emilię oraz pranie testowe w pralce automatycznej dały zadowalające rezultaty.


Dane techniczne:

  • włóczka: Lion Brand Pound of Love, 100% akryl, 933 m/448 gram, kolor: niebieski
  • zużycie: 358 gram [746 metrów]
  • druty: 4 mm
  • (darmowy) wzór: Dolphins by Filomena Lanzara (link: tutaj
  • wymiary kocyka: 80x95 cm
PS. 10.10.2015:




poniedziałek, 21 września 2015

Ostatni weekend lata nad oceanem - kolejny dzień na plaży

Wkrótce po powrocie ze spaceru wzdłuż starorzecza Siltcoos Lagoon, chmury rozeszły się i słonko zaczęło przygrzewać, więc pozbywszy się kilku warstw odzieży, pozbierawszy szybko przekąski, wodę, łopatki i stroje kąpielowe, udaliśmy się na plażę.


Na plaży czekała na nas niespodzianka - nocny przypływ pozostawił na piasku miliony muszli i muszelek. Większość z nich była połamana, ale dało się znaleźć sporo całych. Wszyscy rzuciliśmy się do zbierania - muszle przyjechały z nami potem do domu.


Dobrze, że miałam dla dzieci buty do wody - zazwyczaj służą jako zabezpieczenie antypoślizgowe, tym razem, chroniły delikatne stopy i stópki przed poranieniem, bo sporo z tych pięknych muszli miało bardzo ostre krawędzie.

Woda jakby cieplejsza wydawała się tego dnia - przynajmniej w odczuciu części plażowiczów, choć nie tylko tej młodszej części.


Po chwilowym oswajaniu się z niską temperaturą, "morsy" zanurzyły się całkowicie, baraszkując dość długo w wodzie.

Poza kopaniem w piachu, które zawsze dostarcza rozrywki i tym mniejszym i tym starszym, tego dnia nastąpiły także rozgrywki plażowej piłki nożnej.


Ostatni weekend lata minął nam bardzo przyjemnie, a następnego dnia po powrocie do domu, nastąpiło przestawienie na tryb jesienny (mimo nadal trwającego astronomicznego lata), w związku z pierwszym dniem nowego roku szkolnego.

piątek, 18 września 2015

Małpeczki

Spacer wzdłuż Siltcoos Lagoon dostarczył moim dzieciom niesamowitej rozrywki oraz dał im okazję pozbycia się części niewyczerpywalnych zapasów energii.
W tym celu bardzo przydatne okazały się drzewa, drzewka, nieco bardziej wyrośnięte krzewy i wszelakie chaszcze. Krzysiek nie przepuścił żadnej gałęzi, na którą mógłby się wdrapać. Emilia dzielnie go naśladowała, choć często musiała być podsadzana przez rodziców. A że łażenie po drzewach to jest to co dzieci w tym wieku powinny robić (a nie przesiadywać przed ekranami wszelakich urządzeń elektronicznych), popisy dziatwy uradowały mnie ogromnie.





środa, 16 września 2015

10 lat blogowania Splocika

Tak jak Autorce blogu Splecione nitki i słowa, tak i mi trudno uwierzyć, ze Splocik bloguje już 10 lat!
Ale to fakt niezaprzeczalny. Tutaj (KLIK) wpis jubileuszowy a w nim, słodki poczęstunek i konkurs.

10 lat blogu splocika 

Zaglądam do Splocika od lat - ilu? Nie wiem, wielu. Wielokrotnie korzystałam z rad i wskazówek zamieszczonych na blogu, kilka razy dane mi było dostąpić zaszczytu otrzymania od Splocika upominku wygranego/wylosowanego w grach blogowych. Większość z tych upominków - niesamowicie starannie wykonanych, a dodane do nich przydasie, zawsze dobrane do upodobań obdarowanej osoby.

O prywatnej stronie znajomości, która się z czasem nawiązała poza blogami i kwitnie (mimo złośliwości rzeczy martwych, a konkretnie firm telekomunikacyjnych, które z uporem godnym lepszej sprawy odmawiają mi możliwości dodzwonienie się do Splocika) pisać nie będę - niech pozostanie stroną prywatną.

Piękny jubileusz Splociku - G R A T U L U J ę!

Życzę Tobie, sobie i wszystkim odwiedzającym twoje oba blogi 
kolejnych lat z Tobą. 

niedziela, 13 września 2015

Ostatni weekend lata nad oceanem - Siltcoos Lagoon

Kolejny poranek postraszył nas nieco zachmurzonym niebem. Zamiast na szybko pakować się i wracać do domu, poszliśmy na spacer brzegiem pobliskiego Siltcoos Lagoon - starorzecza rzeki Siltcoos River.

Ponieważ teren jest dość grząski, ścieżka częściowo poprowadzona jest kładkami przerzuconymi nad bagnem, łączącymi suchsze fragmenty lądu. Wszystkie kładki okazały się dla dzieci szalenie atrakcyjne - choćby do ćwiczenia równowagi.



Jeziorko coraz bardziej zarasta roślinność i jest na dobrej drodze do zaniknięcia jako akwen wodny - na poglądowych tablicach przedstawiono ekspansję roślinności na przestrzeni lat, od roku 1951 do 1997. Efekty tego procesu  - bardzo malownicze:









piątek, 11 września 2015

Do trzech razy Maluka

Jadąc pod namiot nad ocean, zabrałam ze sobą ukończoną kilka dni wcześniej chustę. W zasadzie to ani chusta, ani szalik - Splocik coś takiego nazywa otulaczem, i chyba to dość stosowna nazwa.

Kolorystycznie, moja Maluka, kojarzyła mi się z klimatami nadmorskimi, miałam więc nadzieję ma ładne zdjęcia. Nadzieje te nie zostały zawiedzione.


Maluka, którą zaprojektowała Bea Schmidt (tutaj link do darmowego opisu po angielsku) zachwyciła mnie już jakiś czas temu. Pierwszą zrobiłam dla mojej siostrzenicy (tutaj stosowny wpis), kolejną, dla bratowej (do obejrzenia tutaj). W końcu nadeszła pora, żeby wydziergać Malukę dla siebie.


Na początku lata kupiłam włóczkę Mary Maxim Eucalyptus - zachwycił mnie kolor, zaciekawił skład, zachęciła promocyjna cena. Dziergało się powoli - upały oraz rozliczne zajęcia sprawiały, że robótka głównie leżakowała.


Podczas sesji, to Krzyś wystąpił w roli fotografa - spisał się fantastycznie!
Jako modelka musiała także wystąpić Emilia - przecież taka zabawa nie mogła Jej ominąć!


Morska bryza zaaranżowała kilka ujęć - muszelka, widoczna na niektórych zdjęciach, miała za zadanie przyszpilić Malukę do podłoża i sprawić, aby nam nie odfrunęła porwana przez wiatr.


Poszaleliśmy ze zdjęciami - było z czego wybierać, więc dzisiaj sporo fotek.






 
Dane techniczne:

  • włóczka: Mary Maxim Eucalyptus, 50% akryl, 50% VILOFT (włókno organiczne wyprodukowane z eukaliptusa), 300 m/100 gram, kolor: aqua
  • zużycie: 100 gram [cały motek - zostało 30 cm]
  • druty: 4 mm
  • (darmowy) wzór: Maluka by Bea Schmidt (link: tutaj)

Dopisek 10.01.2016:

Tak naprawdę to wydziergałam dwie identyczne otulacze Maluka III, choć na sesji wystąpiła tylko jedna. Druga musiała poczekać w tajemnicy, by dotrzeć do Splocika jako niespodzianka urodzinowa. Właśnie dzisiaj Splocik obchodzi urodziny (KLIK) - wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!