poniedziałek, 26 stycznia 2015

Letni dzień na plaży w środku zimy

Kiedy wszyscy nasi znajomi pojechali na sanki podczas ferii świątecznych, my zostaliśmy w domu ponieważ Krzyś i Emilia zachorowali na krup. A potem śnieg stopniał a wraz z odwilżą, szansa na zabawę na śniegu.

Natura widać postanowiła wynagrodzić moim dzieciom tę stratę - na swoj wlasny sposob...

W piątek, oglądając prognozę pogody wpadły mi w oko cyferki przekładające się na dość wysoką (jak na styczeń) temperaturę. W sobotę upewniłam się, że piątkowa prognoza pogody na weekend nie była pomyłką - zarówno z prognozy w telewizji jak i w internecie wynikało jasno, że nad oceanem mam być pogoda bardziej letnia niż zimowa. W związku z tym zabrałam wczoraj dzieci nad ocean, na plażę o nazwie Heceta Beach.
  
Heceta Beach, OR

Ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania (nie tylko my spragnieni byliśmy słońca i ciepła) ale udało się i to dość blisko plaży.

A dzień był cudowny, słoneczny i ciepły - okazało się, że temperatura tego dnia doszła do 22 stopni Celsjusza (w cieniu), podczas gdy w naszym mieście zatrzymała się na 9, a do tego mgła była tak gęsta, że widoczność spadła do 0.1 mili.

Heceta Beach, OR

Dzieci bawiły się razem przecudnie - zgodnie, grzecznie, bez dokuczania sobie, radośnie. Ja jedynie nie spuszczałam z nich oka, przy czym przyglądanie jak ładnie się bawią było samą przyjemnością.

Najpierw była zabawa w piasku - babki, kopanie dołków itp.


Nie trwało to długo, bo woda kusiła. Był akurat odpływ, więc plaża szeroka, do wody daleko, ale pognaliśmy wszyscy. Woda zimna, ale tylko trochę bardziej niż latem, bo w Oregonie Pacyfik zimny. Dzieciom to nie przeszkadzało, choć i tak nie pozwoliłam im się moczyć wyżej niż do kostek. A byli tacy odważni, co cali byli mokrzy - zażywali kąpieli jakby byli na Hawajach.





Po lanczu zjedzonym na plaży (dzieci spałaszowały cudnie wszystko co dla nich przygotowałam, bez marudzenia i wybrzydzania), nastąpiła eksploracja wydm. Krzysiek sprawnie wdrapywał się na wydmy, Emilia dzielnie gramoliła się za nim.

Krzysiek turlał się w dół, Emilia usiłowała robić to samo.


Od tego biegania po wydmach, już w drodze powrotnej dzieci bolały nogi, a w wannie, po wieczornej kąpieli, znalazłam tonę piasku. Pasek wysypywał się też z butów i kieszeni bluzy Krzysia - oj, odkurzania będzie przez kilka dni. Ale zabawa była przednia.

Koło trzeciej zerwał się chłodny wiatr, a że Emilia zaczęła wykazywać oznaki zmęczenia (była to wszak pora jej drzemki), zebraliśmy się do domu, zatrzymując się po drodze na małe co-nieco.



Wieczorem okazało się, że słonko popieściło nas dość mocno - wszyscy załapaliśmy pierwszą w tym roku opaleniznę.

1 komentarz:

Ulcia pisze...

Świetne zdjęcia, rewelacyjnie uchwycona radość i dziecięcy żywioł.
Nu, pogoda jak szalona, a u nas pierwszy tej zimy śnieg...
pozdrawiam ciepluśko