piątek, 30 marca 2012

Pantofelki

Ponieważ po zrobieniu sweterka dla Kruszynki została mi odrobinka włóczki, postanowiłam dorobić do kompletu pantofelki. W stosownym rozmiarze.




Robiłam je według opisu bucików slip-ons z książki Zoe Mellor "50 baby bootees to knit". W oryginale proponuje się nieco grubszą włóczkę - taką na druty 4mm. Ja robiłam na 2mm.

Poniżej opis wykonania po polsku.

Pantofelki

Pantofelki robi się splotem francuskim.
Nabrać 14 oczek.
Narzucić 1 oczko na początku i końcu rzędów: 1, 3, 5 i 7.
Ująć po jednym oczku na początku i końcu rzędów: 9, 11, 13 i 15. (na drutach powinno być 14 oczek, wliczając brzegowe)

Rząd 16: narzucić 5 oczek, P19.
Narzucić 1 oczko na początku rzędów: 17, 19, 21 i 23.

Rząd 24: zamknąć 10 oczek, 23P.
Rzędy 25-35: oczka prawe.

Rząd 36: Narzucić 10 oczek, 23P.
Ująć po jednym oczku na początku rzędów: 37, 29, 41 i 43. (na drutach powinno być 19 oczek, wliczając brzegowe)
Zamknąć wszystkie oczka.


Drugi bucik wykonać tak samo.

Na płasko, oba buciki na tym etapie wyglądają tak:




Buciki pozszywać - i gotowe!




Ja postanowiłam jeszcze je nieco ozdobić, co widać na pierwszym zdjęciu. Potrzebowałam naprawdę maleńkich kwiatuszków, a zrobiłam je, na szydełku, tak:

Okr. 1: 4 oczka łaścuszka zamknięte w kółeczko.
Okr. 2: 1 oczko łańcuszka, 9 półsłupków, zamknięte oczkiem ścisłym.
Okr. 3: oczka rakowe.

Dziurkę w środku (niewielką) zakryłam białym guziczkiem.

Robiąc oczka rakowe posługiwałam się instrukcją przygotowaną przez Izuss (tutaj) - nie sądziłam, że oczka rakowe są tak proste do wykonania...

wtorek, 27 marca 2012

Sweterek dla Kruszynki

Powstał pierwszy sweterek dla Kruszynki:




Rozmiar: newborn, czyli dla noworodka. Sweterek jest maciupeńki, akurat na te pierwsze dni. Że za długo nie będzie używany? Nie szkodzi. Bardzo nie podobało mi się, kiedy opuszczaliśmy ze Smykiem szpital, że "topił się" nawet w najmniejszych ubrankach. Gubiły się gdzieś te malutkie rączki, miałam problem ze znalezieniem go w tych fałdach dzianiny, z odpowiednim ułożeniem w foteliku, z zapięciem pasów. Podejrzewam że teraz, za drugim podejściem, wprawa zrobi swoje, ale i tak maleńki sweterek zrobiłam.




Zużyłam na niego niecałe 50 gram włóczki Schoeller Esslinger Fortissima Cotton Colori (50g/209 m), robiąc na drutach 2 mm. Skład włóczki to 75% bawełna, 25% nylon. Sweterek robiłam od góry, bezszwowo - jak się okaże, że dobrze utrafiłam z wymiarami to zamieszczę opis wykonania.

poniedziałek, 26 marca 2012

Kilka wiosennych zdjęć z ogródka

Zanim wpadła do nas z odwiedzinami zima, w ogródku było bardzo wiosennie - oto kilka zdjęć tego co kwitło  zanim zostało przysypane śniegiem. Udało się złapać w obiektyw w słonecznej chwili, w przerwie między frontami zasnutymi deszczem.









Śnieg w końcu stopniał i wydaje się, że poza mechanicznymi uszkodzeniami, nie poczynił większych strat. Owszem, sporo roślinek przygięło do ziemi, a te mniej giętkie połamało, ale na szczęście nie było trzaskających mrozów, więc raczej nic nie poprzemarzało.

piątek, 23 marca 2012

Wiosenna śnieżyca

Wtorkowa prognoza pogody na najbliższe dni zapowiadała ochłodzenie i deszcz. Na żadnym kanale nikt nawet nie wspomniał o możliwości śniegu. Nikt nie docenił zimy, która postanowiła przebudzić się drugiego dnia wiosny. Podobno koło pierwszej w nocy zaczął padać śnieg. Kiedy obudziłam się około 2.30, za oknem było już biało.




O 5:30 dostałam wiadomość tekstową, którą okręg szkolny powiadamiał rodziców, że w środę szkoła będzie zamknięta. Ponieważ nie mogłam zasnąć, złapałam aparat i zrobiłam kilka zdjęć przez okno.




Kiedy o 6:00 Smyk zobaczył śnieg za oknem i dowiedział się, że tego dnia nie idzie do szkoły, zwariował ze szczęścia. Udało mi się go utrzymać w domu do 7:20, a potem zaczęło się białe szaleństwo.




A śnieg padał nieprzerwanie. Już wtedy było u nas ponad 10 cm - to bardzo dużo!
Ponieważ było ciepło, powyżej zera, śnieg był mokry, lepił się świetnie, więc ruszyła taśmowa produkcja bałwanów, które Smyk z błyskiem w  oku potem rozwalał. Materiału na kolejne bałwany było pod dostatkiem!




Po ponad godzinie zarządziłam odwrót - ubrania Hultajstwa ociekały wodą, poza tym z nadmiaru emocji nie zjadł jeszcze śniadania. Odpoczynek nie trwał długo, i znowu wyruszyliśmy do ogródka. Tym razem przeprowadziliśmy także inspekcję śniegu przed domem - trzeba było się upewnić, czy i tam był tak samo biały, zimny, mokry i zdatny do zabawy.




Łażenie po obsypanych śniegiem drzewach to dopiero pyszna zabawa! Kiedy podsuszyliśmy ubrania, zaliczyliśmy trzeci wypad na śnieg - dopiero wtedy Hultajstwo miał dość.

A śnieg sypał i sypał. Potem okazało się, że spadło go aż 18 cm! To największe opady u nas od dwudziestu lat, a jeśli chodzi o tak późno (21 marca), były to największe opady odkąd są one mierzone. To moja ósma zima w Eugene - w poprzednich latach w sumie nie spadło tyle śniegu co w środę!

Miasto zostało sparaliżowane, mało kto odważył się ruszyć z domu, nawet przychodnie lekarskie działały w ograniczonym zakresie - akurat tego dnia miałam wyznaczoną wizytę, ale zadzwoniono do mnie i wizytę przełożono na dzisiaj.




Po południu, kiedy temperatura wzrosła, śnieg zamienił się w deszcz. Przestało padać dopiero w nocy, a następnego poranka a ujrzeliśmy błękit nieba - pierwszy raz od pięciu dni.

Śniegu ciągle jeszcze było sporo. Szkoły nadal były pozamykane, więc znowu od rana Smyk szalał na śniegu. A ja zaczęłam szacować straty: połamane tuje, połamany dereń, zmasakrowane żonkile.
Spod śniegi zaczęły wystawać kwiaty: wydaje się, że hiacynty i tulipany wyszły z opresji  bez szwanku.










W sumie to wywinęliśmy się bez większych strat. Wiele domów do tej pory nie ma prądu. Ciężki śnieg powalił wiele drzew, które poupadały na domy i samochody powodując spore straty.

Jak zwykle, najwięcej radochy miały dzieci. W przyszłym tygodniu mają ferie wiosenne a tu im z nieba spadły dwa dodatkowe wolne dni. A dzisiaj w naszym okręgu jest dzień bez szkoły z racji cięć budżetowych, więc Smyk ma prawie dwa tygodnie bez szkoły - jak  każde normalne dziecko bardzo się z tego cieszy.

wtorek, 20 marca 2012

Dwudzieste urodziny Nearby Nature

Nearby Nature to nasza lokalna organizacja non-profit, która krzewi miłość do natury, szczególnie wśród dzieci. Tutaj znajduje się oficjalna strona organizacji.

Moi znajomi co roku zapisują swoje pociechy na półkolonie organizowane przez Nearby Nature i to właśnie koleżanka powiedziała mi o obchodach dwudziestych urodzin, które miały miejsce w minioną sobotę.

Dzięki obecności dzieci znajomych (dodatkowe towarzystwo dla Smyka) bawiliśmy się wyśmienicie. Organizatorzy zapewnili rozrywki dla dzieci, które mogły samodzielnie wykonać motylka albo ważkę - Smyk wybrał ważkę, oto jego dzieło:




W inny zakątek naznoszono gałęzi różnych drzew i krzewów, szyszek, mchów, kwiatków i dzieci mogły się wyżyć artystycznie tworząc z tychże materiałów. Smyk najpierw zrobił wędkę, ale szybko się nią znudził, kiedy znalazł w jednym z wiklinowych koszyków sztuczne ptaszki. Mama została zagoniona do roboty i wspólnymi siłami wybudowaliśmy gniazdko dla ptaszków:




Przy wejściu każde dziecko dostało dwa bilety, dzięki którym mogło wziąć udział w grach z nagrodami. Pierwsza gra polegała na nakarmieniu myszkami głodnej sowy. Namalowana na desce sowa miała otwór wkomponowany w namalowany dziób, i do tego dzioba właśnie należało trafić myszką - w nagrodę dzieci otrzymywały drobne fanty.

Druga zabawa, to zarzucanie wędki za zasłonę i "łowienie" fantów. Smykowi najbardziej do gustu przypadły muszelki i kolorowe szkiełka, które po przyniesieniu do domu wylądowały w akwarium. Ponieważ najmłodsza córka koleżanki jest jeszcze za mała na tego typu gry, Hultajstwu dostały się dodatkowe bilety - bardzo był zadowolony!

Po fakcie plułam sobie w brodę, że nie zabrałam aparatu - po powrocie do domu uwieczniłam to co przynieśliśmy ze sobą. Poniżej, kompozycja z ptaszkiem na  patyku i kokardką dla ozdoby wykonana własnoręcznie przez Smyka dla mamy, oraz wygrane fanty.




Były też organiczne przekąski (jabłka, marchweki i banany), marchewkowy tort urodzinowy, oraz przedstawienie, które bardzo podobało się dzieciom choć trąciło straszną amatorszczyzną, ale to nie walory artystyczne były tu najważniejsze a przesłanie. Było też malowanie twarzy - Smyk zażyczył sobie na jednym policzku pająka, na drugim błyskawicę. Był też plac zabaw na wewnętrznym dziedzińcu, gdzie udawaliśmy się co jakiś czas w celu pozbycia się nadmiaru energii, która przepełniała dzieciaki. (I coś mi się wydaje, że właśnie na placu zabaw paskudnie zaziębiliśmy się z Hultajstwem i teraz się męczymy - zwłaszcza ja, bo Smyk poza katarem nie wydaje się chory. Energia go rozpiera i ma świetny humor!)


Tutaj link do strony lokalnej stacji telewizyjnej z króciutkim materiałem poświęconym imprezie.

poniedziałek, 19 marca 2012

Jak złapać Leprikona

W związku z sobotnim dniem świętego Patryka, zeszły tydzień większość dzieci spędzała czas na projektach artystycznych związanych tematycznie z nadchodzącym świętem.

Smyk wykonał między innymi pułapkę, w którą chciał złapać Leprikona.




Leprikon to zamieszkujący Irlandię rodzaj skrzata - tutaj można sobie więcej poczytać (po polsku) na jego temat.

Pułapka została najpierw ustawiona w domu a ja musiałam całe piątkowe popołudnie skradać się i cicho się zachowywać, żeby Leprikona nie wystraszyć. Niestety,  nie pomogło to i skrzat się nie złapał - ku wielkiemu rozczarowaniu Hultajstwa.

W sobotni poranek, pułapka została ustawiona na zewnątrz. Na szczęście sobotnie atrakcje zepchnęły ze sceny Leprikona i fakt, że do tej pory się nie złapał przestał zaprzątać myśli Smyka.

piątek, 16 marca 2012

Skarpetki - porażka

Spodobała mi się włóczka zerkająca na mnie z półki sklepowej. Włóczka skarpetkowa Kroy Socks FX firmy Patons.




Zaszalałam i kupiłam dwa moteczki pięćdziesięciogramowe, sprawdzając skrzętnie numer partii bo lubię jak mi się wzorki zgadzają na obu skarpetkach. Nic to nie dało! Przy drugiej skarpetce okazało się, że ten sam numer partii został przyznany na wyrost, albo ktoś zapomniał zmienić cyferki na maszynie drukującej bo moim skromnym zdaniem oba motki nie mogły należeć do tej samej partii. Oto dowód:




Może na zdjęciu nie widać aż tak dokładnie jak w naturze, ale kolory na jednej skarpetce są bardziej intensywne, a na drugiej, wyblakłe.  Odpuściłam sobie więc zgodność pasków i straciłam serce do tych skarpetek.

To nie pierwszy raz, kiedy firma Patons mocno mnie rozczarowała. Chyba wpiszę ją sobie na czarną listę i zacznę omijać szerokim łukiem.

Jedyne co broni ten projekt, to skład włóczki: 75% wełna/25% nylon.  W motku 50g jest 152 m.

I pewnie będę w nich chodzić, bo na szczęście skarpetki to część garderoby mocno ukryta w butach i pod nogawkami spodni - ledwie skrawek widoczny, a i tak w miejscu, na które się raczej nie zwraca uwagi. Na szczęście.

Póki co, skarpetki spoczęły w szufladzie bo nie pasują mi do spodni ciążowych (czarnych, z tych elegantszych) a poza tym wkroczyłam w etap kiedy jest mi ciepło. Za ciepło. I nawet kilku minutowa sesja zdjęciowa spowodowała, że stopy mi się tak spociły, że zastanawiałam się czy by jednak skarpet nie uprać.

A tak a propos sesji zdjęciowej, Kruszynka mocno mi zawadzała - nijak nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji w której dałoby się swobodnie machać kończynami i równocześnie operować aparatem bez wchodzenia w obiektyw chwilowego mieszkania Małej.

czwartek, 15 marca 2012

Krokusowa wiosna

Najwcześniej przychodzi wiosna krokusowa. Zaczyna się żółtymi krokusami, do których dołączają te fioletowe a potem białe.




Zrazu pojedyncze, potem całe kępki.
Żółte nie załapały się na sesję w tym roku - zanim wyszłam z aparatem do ogródka, poszatkował je deszcz. Nadal kwitną, tyle że nie są już takie ładne jak jeszcze tydzień temu.




Wogóle mam w tym roku pecha jeśli chodzi o zdjęcia z ogródka: kiedy krokusy prezentowały się najpiękniej okazało się, że tata zabrał Smyka i aparat fotograficzny na spacer. Długi spacer, z którego panowie wrócili bardzo głodni a zanim nakarmiłam towarzystwo, zrobił się wieczór i krokusy pozamykały na noc kielichy. A potem popsuła się pogoda i kielichy cały czas zamknięte. A minione dwa dni przyniosły takie wichury i ulewy, że z delikatnych płatków pozostała sieczka.

Udało mi się natomiast złapać pierwszego żonkila - jeszcze przed pogodowymi humorami pani wiosny.




Wypatrzyłam już też pierwsze szafirki - mam nadzieję, że bardziej poszczęści mi się przy uwiecznianiu ich piękna.

wtorek, 13 marca 2012

Uczeń Dnia (Student of the Day)

W szkole Smyka jest zwyczaj, że spośród wszystkich uczniów każdego dnia jeden jest wybierany Uczniem Dnia. Nominują nauczyciele. To wielkie wyróżnienie - trzeba sobie na nie zasłużyć.

14 lutego Smyk został nominowany i wyróżniony przez samą panią dyrektor - to jeszcze większy honor, niż gdyby był nominowany przez swoją panią.

Zapomniał mi tylko o tym powiedzieć.

Na szczęście kilka pań nauczycielek nie zapomniało pochwalić mojego dziecka więc i mama w końcu się dowiedziała, choć z poślizgiem. Kilkudniowym. Pozostałe opóźnienie w relacji na blogu to już moja wina - czekałam na dyplom, który dziecko miało podobno dostać. Póki co, nie doczekałam się, ale za to wczoraj obejrzeliśmy zdjęcie Smyka umieszczone w szkolnym korytarzu na tablicy zatytułowanej "Student of the Day". Zdjęcia są wymieniane raz na dwadzieścia-kilka dni, stąd opóźnienie.

Pękam z dumy, że mam takie fantastyczne dziecko, szkoda tylko, że w domu skrzętnie ukrywa tę idealną część swojej natury, w zamian emanując hultajstwem do sześcianu. Żeby nikt z czytających nie pomyślał sobie, że Smyk to takie grzeczne, ułożone, usłuchane dziecko - taki jest jedynie w szkole! I w szkole cechy te pozostawia opuszczając mury szkolne! W domu daje mamie popalić że ho ho!

Zapomniałam wczoraj napisać o nietypowym prezencie urodzinowym od Hultajstwa. Otóż z samego rana, jeszcze przed 7.15 moje kochane dziecię zepsuło mi wagę łazienkową. Jak tego dokonał? To już na zawsze pozostanie tajemnicą. Faktem jest, że mężowi nie udało się wagi naprawić. I teraz mam zagwozdkę: kupić nową wagę, żeby jednak kontrolować przyrost wagi, czy odpuścić sobie, również stres z nieuniknionym przesuwaniem się wskaźnika jedynie w prawo (przynajmniej do końca czerwca), i wagi nie kupować.

W zależności od decyzji, zepsucie przez Smyka wagi może być zinterpretowane jako akt wandalizmu lub miłosierdzia - a wy co na to?

poniedziałek, 12 marca 2012

Urodziny Motylka

Niektórzy wiedzą, inni właśnie mają okazję dowiedzieć się, że w miniony czwartek miałam urodziny - skończyłam 39 lat.
Z samego rana moi panowie zaskoczyli mnie życzeniami i kwiatami:




oraz prezentami - takimi, jakie motylki uwielbiają:




Pierwiosnki, od Smyka, posadziłam w donicach, które stoją na schodach wejściowych. Jeszcze nie podjęłam decyzji gdzie posadzić prezent od męża.




Pogoda tego dnia była przepiękna - słoneczna i ciepła, tak, że można było chodzić w samym sweterku.

A tutaj pozostałe prezenty:




Książki "Niebieskie migdały" Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, "Ptasiek" i "Al" Williama Whartona przyszły dzień przed urodzinami.  Za "Niebieskie migdały"wzięłam się natychmiast i doczytałam do ostatniej strony zarywając noc, ale co tam! Bardzo mi trzeba było takiej pogodnej lektury.

Jeśli chodzi o "Tatianę i Aleksandra" oraz "Ogród letni" to prezent, który zrobiłam sobie sama. Są to dalsze części "Jeźdźca miedzianego" i bardzo chciałam je mieć po polsku (są w bibliotece po angielsku), więc zamówiłam je - przyszły trzy dni przed urodzinami. Ponieważ limit zarwanych nocy chwilowo wyczerpałam, więc tę lekturę muszę nieco odłożyć w czasie.

Nie wiem w jakie konszachty z pocztą (polską bądź amerykańską) weszła Splocik, dość, że jej prezent dotarł dokładnie w dniu urodzin - dokładniejsze zdjęcie kompletu podkładek można obejrzeć tutaj.




Po pracy wstąpiłam po tort-sernik do mojej ulubionej cukierni. Tort zniknął dość szybko spałaszowany przez solenizantkę i lokalne koleżanki.

A na koniec jeszcze stokrotki od koleżanki - też już posadzone.




Za pamięć i wszystkie życzenia przysłane pocztą tradycyjną i elektroniczną - serdecznie dziękuję!

piątek, 9 marca 2012

Kocyk w misie - tym razem na żółto

Wspominałam już, że nasza recepcjonistka spodziewa się dziecka, nawet pokazałam już część wydzierganego dla niej prezentu (tutaj). Dzisiaj zasadnicza część prezentu, czyli kocyk w misie:




Nadal jestem zachwycona pięknem i prostotą tego wzoru. Tym razem jednak sięgnęłam po inną włóczkę, Lion Brand Baby's First (55% akryl/45% bawełna, 110m/100gr), której miałam dwa motki w domu. Resztę (3 motki) dokupiłam - nie ma różnicy w odcieniu. Druty 5 mm.




Kolor na zdjęciu jest bardzo podobny do oryginalnego - to taki bobaskowy żółty.
Opis wykonania kocyka i schemat misiaczków tutaj - niestety tylko po angielsku.

czwartek, 8 marca 2012

Niebieska farba w sprayu w ręku Hultajstwa

Ładna pogoda, tata i syn spędzali czas w ogródku. Tata pozwolił synowi pobawić się farbą w sprayu - Smyk pracowicie malował nią pieniek do rąbania drewna. Ale farba się skończyła.

Następnego dnia, tata i syn udali się do sklepu i kupili nową farbę w sprayu, w tym samym kolorze.

Smyk zabrał się za kończenie malowania pniaka. Tata, zadowolony, że syn ma zajęcie i nie musi się nim zajmować, czmychnął do garażu, pozostawiająca pierworodnego z farbą w sprayu w ręku bez nadzoru

Czy ktoś ma wątpliwości co było potem?

Opowieści może być kilka, ale wszystkie one będą miały wspólny mianownik.
W naszej wersji wyglądało to tak.

Kiedy oderwałam się na chwilę od gotowania obiadu i wyjrzałam do ogródka, natychmiast zwróciłam uwagę na wielce podejrzaną minę Hultajstwa. Wystarczyło rozejrzeć się po ogródku i już wszystko było jasne.

Malowanie pniaka nie zaspokoiło potrzeb artystycznych Smyka. Posprejował też kilka roślinek, płytę pilśniową (na której wymalował mapę jak dojść do ukrytego skarbu piratów), zrolowaną siatkę ogrodzeniową, zjeżdżalnię, chodnik, krzesełka ogrodowe, swoje buty i kilka jeszcze przedmiotów znajdujących się za domem.

Ręce mi opadły i tylko głęboko westchnęłam, dźwięk ten musiał jednak wyrażać wiele, bo do oczu Hultajstwa napłynęły łzy i zaczął przepraszać.

Nie został ukarany - to raczej tata zasługuje, moim zdaniem, na karę.

Teraz nasz ogród za domem jako żywo przypomina jakąś ubogą dzielnicę na przedmieściach wielkich metropolii. Tylko wulgarnych wyrazów brak - na szczęście Smyk nie wie jak je napisać.

Zastanawiam się czy uda mi się kupić żółtą farbę w odcieniu identycznym co zjeżdżalnia i zamalować ślady po działalności Hultajstwa...

wtorek, 6 marca 2012

Wyprawka

Ostatnio koleżanka podrzuciła mi trochę rzeczy po swojej córeczce: ubranka, wózek, leżaczek, nosidełko, karuzelę nad łóżeczko.

Smyk oszalał na punkcie wózka. Natychmiast przytargał ze swojego pokoju miśka, wsadził go do wózka, przykrył kołderką i stwierdził, że to nasz dzidziuś. I kazał mi się tym dzidziusiem wraz z nim opiekować. No więc woziliśmy dzidziusia w wózku po domu, lulaliśmy do snu, przytulaliśmy kiedy płakał, zachowywaliśmy się cicho kiedy spał, a mi przypadło karmienie piersią.

Po tygodniu przeszło Smykowi, wózek powędrował do garażu, misiek do łóżka Smyka, a stan rzeczy w domu wrócił do normy.

W wolnej chwili podzieliłam ubranka, które dostałam, według rozmiarów (a jest tego kilka pudeł po pieluchach, bo jeszcze od innej osoby trochę dostałam) i wyszło, że nie muszę niczego kupować w rozmiarach od 0 do 6 miesięcy bo mam wystarczająco. A nawet kapkę więcej niż wystarczająco - osiem kocyków to chyba kapkę więcej niż trzeba, prawda?

Rozczulił mnie widok ptaszków, które zrobiłam do karuzeli dla córeczki koleżanki (pokazywałam je tutaj) - wróciły do mnie, teraz będą dla Kruszynki. Kilka z rzeczy, które dostałam, pamiętam że to te, którymi obdarowałam koleżankę, nie przypuszczając, że kiedyś przydadzą się i mnie.

W związku z tym, że wyprawkę w zasadzie już mam, pod znakiem zapytania pozostaje kwestia zasadności robienia sweterków dla Kruszynki - jednak nie mogę się oprzeć i mimo, że ich nie potrzebuję, coś tam i tak zrobię na drutach, no bo jakżeby nie?

poniedziałek, 5 marca 2012

Fajny sen dla dorosłych

Smyk co jakiś czas przechodzi fazę strachu. Boi się wówczas wszystkiego i żadne tłumaczenia do niego nie docierają. Panikuje na widok ruszającej się pod wpływem strumienia powietrza z suszarki zasłonki w łazience - razem sprawdzamy, że za zasłonką nie ma żadnych potworów, ale w dwie minuty później Smyk i tak twierdzi, że coś/ktoś tam jest.

Żeby pokonać te wyimaginowane potwory, Smyk ćwiczy przysiady oraz ciosy karate - w jego mniemaniu, potwory nie mają żadnej szansy, taki jest silny!

Po prędkości tuptania w nocy, kiedy Smyk przybiega spanikowany do naszej sypialni, jestem w stanie ocenić  jak bardzo się boi. Na szczęście te okresy strachu nie trwają długo - ostatni około tygodnia.

Dziś w nocy Smyk przywędrował koło północy. Pytam czy śniło mu się coś strasznego.


- Nie. Sniło mi się coś fajnego. Taki sen dla  dorosłych.

Ale zanim udało mi się dowiedzieć nieco więcej, Smyk słodko zasnął, a ja zostałam z zagadką: co, zdaniem mojego dziecka, jest snem dla dorosłych?