sobota, 29 października 2011

Nauka czytania po polsku

W sierpniu zaczęłam uczyć Smyka czytać po polsku. Doszłam do wniosku, że skoro po angielsku już sobie dobrze radzi, to trzeba mu nieco podnieść poprzeczkę i zmusić szare komórki do wysiłku.

Korzystam z dwóch książek:


  • "LITERY nauka czytania" Ewa i Feliks Przyłubscy 1974 (mam też późniejsze wydanie tego samego podręcznika z 1988 roku)
  • "Mam 6 lat" Ewa i Feliks Przyłubscy , Krystyna Szypowska, 1988


Wiem, że są nowsze, zapewne lepsze, z pewnością bardziej kolorowe podręczniki, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.

Po początkowym buncie, Smyk pogodził się z codziennym czytaniem i po polsku i po angielsku. Po dwóch miesiącach, rezultaty zaczynają być słyszalne: tutaj można obejrzeć i posłuchać jak Smyk czyta.
Ponieważ początkowo żadną miarą nie udawało mi się namówić dziecka do ponownego przeczytania tego samego tekstu, wprowadziłam rotację podręczników tak, że we wcześniejszym wydaniu "Liter" jesteśmy dalej, w późniejszym, kilka stron do tyłu. Tym sposobem Smyk, mimo wszystko, czyta ten sam tekst więcej niż jeden raz. W każdej książce mamy zakładkę i na szczęście oba wydania nieco różnią się szatą graficzną, więc Hultajstwo nie protestuje za bardzo.

Jak wiadmomo, systematyczne ćwiczenia przekładają się na postępy, a w miarę postępów, zauważanych przez samego zainteresowanego, Smyk czyta z większym enuzjazmem - ostatnio udało mi się go namówić do przeczytnia tego samego tekstu dwa razy! Dodam, że występ przed kamerą to też wyczyn nie lada!

Przejście z angielskiego na polski jest dla Bąbla dość trudne, bo nie dość, że samogłoski inaczej się czyta, to jeszcze i kilka spółgłosek, choćby takie "w".

czwartek, 27 października 2011

Czarny pająk

Ponieważ od jakiegoś czasu Hultajstwo zafascynowane jest pająkami i innymi podobnymi paskudztwami (pod warunkiem, że nie są one prawdziwe oczywiście) postanowiłam zrobić mu na drutach sweterek z pająkiem.

Włóczkę miałam od dawna, od pięciu lat, kupioną na eBayu Cotton Fleece firmy Brown Sheep (80% bawełna/20% merino) w szarym kolorze.

Pająka znalazłam w książce Barbary Walker "A Third Treasury of Knitting Patterns" (skan na moim Chomiku), tyle że w oryginale pająk był w tym samym kolorze co reszta dzianiny, po prostu tło było z lewych oczek. Ale Smyk zażyczył sobie, żeby pająk był czarny. Życzeniu stało się zadość.





Trochę się pomęczyłam, bo jednak przejście z jednego na dwa kolory wymagało kilku modyfikacji, ale efekt jest zadawalający. Zarówno moim jak i Smyka zdaniem. Smyk ma tylko jedno zastrzeżenie - pająk nie ma oczu - muszę nadrobić to niedopatrzenie.




Żeby było jeszcze trudniej, to postanowiłam zrobić sweter z kapturem. Kaptury już robiłam wcześniej, ale zawsze w swetrach rozpinanych. Teraz miałam problem, jak zrobić plisę żeb ładnie się układała pod szyją, nie odstawała czy nie zawijała się. W  pracy koncepcyjnej za dobra nie jestem ale wymyśliłam takie rozwiązanie:




Po prostu zredukowałam oczka jak w przypadku plisy dekoltu w serek. Dzięki temu szyja jest dobrze zabezpieczona przed chłodem a kaptur ładnie się układa. Kaptur dość szczelnie przylega do głowy i takie było założenie - żeby zastępował czapkę.




Z tyłu sweterek też ładnie się prezentuje:




Zużyłam na niego 300 gram (3 motki po 100 gram) włóczki oraz odrobinę czarnej bawełny na pająka. Robiłam nad rutach 3.5 mm (ściągacze) oraz 4 mm.

Kiedy robiłam tył i przód, wydawały mi się trochę za wąskie. Po skończenniu zszyłam, zblokowałam, i przymierzyłam na modelu oraz przykładając do innego sweterka - wyglądało, że jest dobrze. Po wszyciu rękawów wygląda idealnie. Smyk jest szczuplutki i większość swetrów czy bluz kupionych w sklepie jest na niego za szeroka. Starałam się też nie robić za szerokiego swetra, bo dzianina ma to do siebie, że w użytkowaniu rozciąga się - tak przynajmniej było z większością wykonanych przeze mnie swetrów, a nie chciałam, żeby Hultajstwo chodziło w "worku." 

A tak wogóle, to z Cotton Fleece świetnie mi się robiło, szkoda tylko że jest taka droga, bo miałabym ochotę na dłuższy z nią kontakt. Bez zakupów się nie obejdzie bo zostało mi 200 gram włóczki - będę musiała wymyślić jakieś ciekawe połączenie na kolejny sweterek dla Smyka.

środa, 26 października 2011

Smykowy kalendarz

Hultajstwo nie może się doczekać Halloween. Przebieranie się i nocne spacery po okolicy ustrojonej w duchy i inne straszydła to spora atrakcja dla takiego bąbla.

W piątek zrobiliśmy specjalny kalendarz, na którym zaznaczyliśmy Halloween i teraz każdego dnia skreślamy miniony dzień.




Cyfry napisałam ja - kalendarz jest amerykański, czyli pierwszy dzień tygodnia to niedziela, a ostatni to sobota. To ważne, bo Smyk chciał też wiedzieć które dni są wolne (nie trzeba iść do szkoły). Smyk pięknie ozdobił kalendarz pajączkami, szkieletami, nietoperzami, dyniami, no i oczywiście musiał być jeden zombie. 
31 października, Halloween, zaznaczony jest kółeczkiem, tak samo jak 9 listopada - dzień kiedy zerówka nie ma zajęć w szkole, ale reszta klas tak, więc Smyk nie idzie do szkoły a ja tak, więc zabieram go ze sobą do pracy. Zaproponowała to jedna z nauczycielek a zbiegło się to z prośbą Smyka, żeby go zabrać do pracy.

czwartek, 20 października 2011

Letnia robótka parkowa

Kiedy latem szłam ze Smykiem do parku albo na plac zabaw, zabierałam ze sobą łatwą, nieskomplikowaną robótkę, przy której niczego nie trzeba zapisywać i niewiele pamiętać: myjki do ciała  robione na drutach. Na wykonanie jednaj schodziło mi około dwóch godzin - akurat tyle ile zazwyczaj bawiliśmy w parku.

Najpierw sprułam ten sweterek, który służył mi kilka lat aż nadszedł kres jego dni. Bawełna, z której był wykonany, idealnie nadała się na myjki. Niestety delikatny, jasny melanż nie najlepiej prezentuje wrabiane wzory, i mimo, że niemal stawałam na głowie, nie udało mi się wykonać ani jednego zdjęcia na którym widać by było co dana myjka przedstawia. Dlatego zdjęcie poniżej jest zbiorcze - pokazuje wszystkie myjki razem, poskładane jedna na drugiej:





A kosz z dyniami stanowi piękne tło - jakże do tego na czasie!

Jeśli ktoś jest ciekaw co też ukrywa się na tych moich myjkach (moje są dosłownie), to zdradzę, że są to wzory z publikacji Melisy Bergland Burnham "Dishcloths to Knit" - skan można znaleźć na moim Chomiku (link na stronie "Motylek w sieci"). Druty 3 mm.

Bawełny ze sweterka było dość sporo, więc zrobiłam sobie jeszcze łapkę do kuchni, a w planach mam jeszcze rękawicę kuchenną - taką jak ta na tym zdjęciu (w towarzystwie dopiero co wspomnianej łapki).

wtorek, 18 października 2011

CAP - Nauczanie (odcinek drugi)

Zupełnie przez przypadek odkryłam "marchewkę" dla mojego Ancymonka:  motocykle. Dziecko jest zafascynowane tymi pojazdami!

Wydrukowałam obrazek do kolorowania z motocyklem, przyniosłam na lekcję, i zapytałam czy mu się podoba. Oj, ależ mu się oczy uśmiechnęły! Obiecałam, że jak będzie grzeczny, będzie brał udział w lekcji, nie będzie przeszkadzał i nie będę musiała go odsyłać na time out, to na koniec lekcji dostanie obrazek do pokolorowania. Oczywiście miałam po obrazku dla każdego dziecka w grupie.

I stał się cud.

Dziecko zmieniło swoje zachowanie jak pod dotknięciem zaczarowanej różdżki.
Kiedy w połowie lekcji zaczął nieco tracić koncentrację, wystarczyło pokazać mu obrazek i szepnąć "Pamiętasz?" – natychmiast pomagało.
Tego dnia udało mi się zrealizować dwa razy tyle matreriału co normalnie.

Następnego dnia przyszłam do szkoły z innym obrazkiem, ale też z motocyklem. Znowu dziecko zachowywało się jak najbardziej poprawnie, udało mi się go wciągnąć w kilka zabaw, zasłużył na pochwałę i nagrodę, a kiedy na koniec lekcji poprosiłam go, żeby wpisał swoje imię w to wielkie serce na tablicy, w które wpisują się bardzo grzeczne dzieci w nagrodę za świetne zachowanie, cały promieniał z radości. Dostrzegłam słabiutkie światełko w tunelu...

Po trzech koszmarnych tygodniach, weekend powitałam z zadowoleniem i radością.


Oczywiście nie jestem aż taka naiwna, żeby wierzyć, że sprawa została załatwiona raz na zawsze, i że od teraz dziecko już zawsze będzie super grzeczne. No  tak dobrze to nie ma z żadnym dziekiem. Ale udało się przełamać jakąś barierę, zaczęło coś do niego docierać, zaczął reagować na moje poczynania. Od tamtego dnia miał kilka lepszych dni oraz kilka gorszych, ale jego zachowania powolutku poprawia się.

Najlepiej sprawował się, kiedy pół grupy było na wycieczce i pracowałam tylko z drugą połową - miał tyle mojej uwagi dla siebie, że aż promieniał w jej blasku.

Jakoś specjalnie nie zaskoczyło mnie, kiedy kolorując obrazek poinformował mnie, że z tatą spędza tylko niektóre popołudnia a tak wogóle to mieszka z mamą, a w weekendy jest u cioci. I jak z taką sytuacją ma sobie radzić sześciolatek?

poniedziałek, 17 października 2011

Miszmasz

Dzisiaj będzie wszystkiego po trochu bo nazbierało się drobiazgów a nie chcę, żeby mi umknęły.

Najpierw pokażę Wam storczyka, którego dostałam, pod koniec lipca, od koleżanki:




Koleżanka w lutym złamała nogę, a tygodnie po tym zdarzeniu pokazały na kogo może liczyć i kto jest prawdziwym przyjacielem. Miło mi napisać, że ja egzamin zdałam! Kwitnące zaświadczenie powyżej!
A storczyk nadal kwitnie.

Przy kwiatkach będąc, oto zapomniane zdjęcie z ogródka - czekało na publikację od tak dawna, że kwiatki już dawno przekwitły, zostało jedynie wspomnienie:




Zmiana kategorii, czas na Hultajstwo.
Jakieś dwa tygodnie temu, tuż przed zaśnięciem zadał mi poważnym tonem pytanie:

- Mama, czy wiesz kto jest my favourite rock star?
- Nie wiem. Powiedz mi.
- Tata!

W miniony weekend natomiast rozebrał na części składowe łazienkowy termometr - na szczęście nie potłukł części szklanej zawierającej rtęć. Mamy (mieliśmy?) termometr ze skalą zarówno Celcjusza, jak i Fahrenheita. Skróty C i F Hultajstwo rozszyfrował jako:

F - od Fire, czyli gorący
C - od Cold, czyli zimny 

Takie to moje bystre  Hultajstwo...

No to jeszcze Smykowy rysunek:




Rysunek uwiecznia wycieczkę rowerową z mamą: mama na rowerze ciągnie przyczepkę w której siedzi Smyk. A tata się przygląda. Mama najechała na kamień i się nieco przestraszyła, ale z roweru nie spadła.


A na koniec zdjęcie pasażera na gapę:




Wybieram się pewnej soboty na zakupy, a tu ci taki osobnik czeka na mnie na masce samochodu. Czeka niewzruszenie! Wróciłam do domu, wzięłam aparat fotograficzny, zrobiłam zdjęcie, aparat odniosłam, a ten (ta?) siedzi i czeka. Pojechliśmy. 
Do sklepu ze mną nie dotarł... 
Może tylko chciał, żeby go dokąś podwieźć?

środa, 12 października 2011

CAP - Nauczanie (odcinek pierwszy)

Jednym z elementów CAP (pisałam o tym tutaj) jest praktyka w szkole.

Od 19 września nauczam więc czytania w lokalnej szkole podstawowej.
Pod moją opiekę oddano grupę pięciu pierwszoklasistów i jedną trzecioklasistkę. Wszystkie dzieci przeniosły się do tej szkoły z nowym rokiem szkolnym, poza dziewczynką z trzeciej klasy, żadne z nich nie było uczone metodą Direct Instruction, więc przyszło mi równolegle do nauki czytania uczyć zachowań typowych dla środowiska DI.

Bardzo szybko okazało się, że trzecioklasistka znalazła się w mojej grupie z powodu nieśmiałości (nie zaprezentowała się najlepiej podczas testowania), ale kiedy po kilku lekcjach pokazała ile potrafi, przeniesiono ją do bardziej zaawansowanej grupy trzecioklasistów.

Jak wiadomo, niektóre dzieci w nowej szkole chcą sobie wywalczyć pozycję w grupie i niestety trafiła mi się taka dziewczynka. Zachowanie fatalne, bezczelna, niegrzeczna a do tego bystrzacha. Na porząku dziennym były hasła padjące z jej ust typu "Po co my to robimy? To jest nuuudneee!" Jednego dnia tak dała mi popalić, że uznałam za stosowne opisać sytuację moim przełożonym, którzy niezwłocznie przekazali szczegóły dyrekcji szkoły, a ta wsparła mnie w działaniach wychowawczych. Kiedy dziewczynka zaczęła się nieco lepiej zachowywać i brać udział w lekcji, okazało się, że umie dużo więcej niż dała po sobie poznać wcześniej i została przeniesiona do innej grupy. I tak została mi czwórka dzieci, opóźnionych w nauce czytania o rok w stosunku do swoich rówieśników. Wśród tej czwórki, jedna dziewczynka ma poważną wadę wymowy, druga dziewczynka potrzebuje dodatkowych trzech sekund w stosunku do innych dzieci żeby zareagować na cokolwiek, a jeden chłopiec sprawia ogromne problemy wychowawcze. Na szczęście mam w grupie jednego ucznia idealnego: zdyscyplinowanego, grzecznego, punktualnego, pilnego – zapewne żebym nie postradała zmysłów.

Chłopiec, z którym są kłopoty, ma problemy z koncentracją – cokolwiek powyżej 5 sekund to dla niego za długo. Szalenie natomiast skupiony jest na sobie i swoich potrzebach (również fizjologicznych), ciągle ściągający buty, zakładający buty, rozsznurowujący buty, zaplątujący sznurówki, nie mogący odplątać sznurówek, wymagający pomocy w zasznurowaniu butów, usiłujący żuć podeszwy, odklejający plasterek na dłoni, żeby sprawdzić czy wyimaginowana rana już się zagoiła, potrzebujący nowego plasterka, łamiący 5 ołówków (rysików) w ciągu minuty (zanim jeszcze napisze swoje imię na kartce), zalewający mnie pytaniami nie związanymi z lekcją kiedy ja tę lekcję usiłuję prowadzić.
Ponieważ trzy razy w tygodniu mam na lekcji siłę fachową obserwującą lekcję, zalecenia posypały się jak z rękawa. Siła fachowa uważała za stosowne interweniować osobiście – dziecko olało wszelkie autorytety. Odesłanie do pani dyrektor na time out zostało skitowane słowami "I don't care." , wruszeniem ramion - i spłynęło jak woda po kaczce.

KOSZMAR. CZARNA ROZPACZ.

Byłam tak zrozpaczona i zdesperowana, że niemal oświadczyłam szefowi, że rzucam tym całym stażem w diabły i mogą mnie nawet zwolnić z pracy, ale nie będę się użerać z bachorem. Zanim mi ktoś tutaj wyjedzie z komentarzem o powołaniu nauczyciela przypomnę, że nie jestem nauczycielem, nie mam zamiaru nim być a do odbycia stażu, którego elementem jest praca w szkole, zostałam wyznaczona w pracy. Na ochotnika się nie wyrywałam.


Kto uczył w szkole ten wie, że jeden taki ancymonek potrafi zrujnować najlepiej przygotowaną lekcję, nie dość, że sam się niczego nie uczy to jeszcze przeszkadza innym dzieciom. A do tego rujnuje mi oceny we wszystkich możliwych kategoriach wystawiane przez osoby przychodzące na obserwacje.
A od tych ocen uzależniona jest moja ewentualna powyżka.


Wszystkie fachowe porady i zalecenia okazywały się nieskuteczne, chodziłam zrozpaczona, zmierzła i sfrustrowana. Na myśl o szkole, łzy napływały do oczu, a myśli, żeby już się tam więcej nie pokazać kusiły coraz mocniej.


Aż przez przypadek odkryłam "marchewkę" dla mojego ancymonka.




Ciąg dalszy nastąpi.

wtorek, 11 października 2011

Z miesięcznym opóźnieniem

Z miesięcznym opóźnieniem zatańczyła myszka piąta:




Jeszcze tylko dwie, albo aż dwie, jeśli wezmę pod uwagę notoryczny brak czasu.

poniedziałek, 10 października 2011

Wokalne popisy Hultajstwa oraz dynia

W zeszłym roku tata zawalił z wycinaniem dyni, ku rozpaczy Hultajstwa - pisałam o tym tutaj.

W tym roku postarałam się, żeby do takiej sytiacji nie doszło.

Dynię wyhodowaliśmy na grządce - w całości można ją obejrzeć na zdjęciu w tym wpisie.

Wczoraj zagnałam chłopaków do roboty: Smyk miał narysować buzię, jaką chciałby nadać dyni, tata miał wydrążyć dynię a potem wyciąć ją według projektu Hultajstwa.

Szło im całkiem nieźle, aż Smyk za bardzo popuścił wodze fantazji i buzia jego projektu była tak wyszukana, że żadną miarą nie dało się jej wyciąć z dyni. Argumenty taty trafiały w próżnię. Mama musiała interweniować, kryzys udało się zażegnać, powstał nowy projekt, który po realizacji wygląda tak:




Dynia miała mieć big smile and three spiky teeth - no i ma!

Wieczorem przetestowaliśmy ze świeczką w środku:




A że nie straszna? No to co?

Pisałam niedawno, że Smyk bardzo lubi szkolne lekcje muzyki. Ponieważ Halloween tuż tuż (jak  by ktoś miał wątpliwości to zapraszam do dowolnego amerykańskiego sklepu), w szkole dzieci uczą się piosenek związanych tematycznie. Smyk zaskoczył mnie tym, że zapamiętał tak ładnie słowa piosenki - tutaj popisy wokalne mojej pociechy.

piątek, 7 października 2011

W Zaczarowanym Lesie

W ostatnią sobotę września wybraliśmy się, jak rok temu, do wesołego miasteczka o nazwie Enachnted Forrest (Zaczarowany Las). W tym roku było nas jednak więcej, bo aż cztery polskie rodziny. Bawiliśmy się tak samo wyśmienicie jak w zeszłym roku, i postanowiliśmy uczynić wspólny wyjazd do wesołego miasteczka doroczną tradycją.




W tym roku nie dałam się Hultajstwu namówić na Nawiedzony Dom, ale nie obeszło się bez przejażdżki kilkoma kolejkami - pocieszające jest, że Hultajstwo tak się bał, że może zapamięta do następnego razu i oszczędzone mi zostanie podnoszenie poziomu adrenaliny w ten sposób.




Zaliczyliśmy wszystkie możliwe atrakcje, te bezpłatne nawet kilka razy - wszak 7.5 godziny to sporo czasu.




Trochę szkoda nam było, że tata musiał w tym dniu pracować - może w przyszłym roku wybierze się z nami.




W wesołym miasteczku jest też teatrzyk dający trzy razy dziennie komediowe przedstawienia, takie z bardzo prostymi gagami rozśmieszającymi dzieci, ale także z tekstami do wyłapania przez dorosłych. Efekt jest taki, że i rodzice i pociechy bawią się świetnie. W tym roku załapaliśmy się na adaptację (dość swobodną) bajki o Czerwonym Kapturku. Poniżej kilka zdjęć:








W drodze powrotnej Smyk uciął sobie drzemkę. Niestety obudził się pod domem (Co za pech! Miałam nadzieję, że dośpi do rana!) a potem urzędował do późna, kiedy to ja bardzo pragnęłam już odpocząć w łóżku...

wtorek, 4 października 2011

Wrabiane słoniki

Dzisiaj bliźbięta mojej kuzynki kończą dwa lata. W prezencie dostały od ciotki po sweterku ze słonikami:




Sweterki różnią się minimalnie - ten dla dziewczynki ma sciągacz robiony ryżem, ten dla chłopca, tradycyjny ściągacz: 2 prawe, 2 lewe.

Na oba sweterki zużyłam 350 gram bawełny Bernat Natural Organic Cotton, 77 m/50 gr (tej samej, z której dwa lata temu zrobiłam dla siebie ten sweterek) oraz trochę brązowej bawełny - nie pamiętam już jakiej firmy. Druty 3mm (ściągacze) i 4 mm. Schemat słoników zachomikowałam tutaj, a mam go w swoich zbiorach od tak dawna, że zupełnie nie kojarzę jak do mnie przywędrował.
Oczka w moich słonikach są z białych guziczków - starałam się je przyszyć bardzo porządnie. Większy guzik między słonikami udaje piłkę.




Sweterki powinny były już dotrzeć do solenizantów, a ja mam nadzieję, że spodobają się rodzicom, a dzieciaczkom będzie się w nich wygodnie chodzić i bawić.

poniedziałek, 3 października 2011

Staystyka czytelnicza 2011 (30-41/2011)

Ponieważ od połowy sierpnia staż, o którym pisałam tutaj, zabiera mi bardzo dużo czasu, czytam ostatnio  niewiele. Zdażyło mi się, że po trzech tygodniach musiałam zwrócić książkę do biblioteki nieprzeczytaną - jak dla mnie to po prostu porażka!

I tak od poprzedniego wpisu poświęconego książkom przeczytałam:


1.    Kate Mosse: Labirynt
2.    Gail Carriger: Soulless (Bezduszna)
3.    Stanisława Fleszarowa-Muskat: Pozwólcie nam krzyczeć
4.    Stanisława Fleszarowa-Muskat: Przerwa na życie
5.    Stanisława Fleszarowa-Muskat: Wizyta
6.    Trygve Gulbranssen: A lasy wiecznie śpiewają
7.    Sarita Mandanna: Tiger Hills
8.    Ken Follett: Fall of Giants (Upadek gigantów)
9.    Ewa Zaleska: Ja tu jeszcze wrócę!
10. Todd Burpo: Heaven is for real
11. Carolyn Jess-Cooke: The Guardian Angel’s Diary
12. Harlan Coben: Live Wire

Zadanej w związku ze stażem lektury nie zaliczam do czytania - jak dla mnie to żadna przyjemność...